Etykiety

wtorek, 26 lipca 2016

Krwawę historię opowiedzieć nie zaszkodzi ...

Przedstawiam historię krwawą, pouczającą i nader użyteczną.
Ponieważ współczesna kultura i cała cywilizacja również na obrazie stoi, ubrałam swą opowieść w nowoczesne szaty. Będzie to nic innego jak foto-story.
Powinno się zaczynać "...dawno, dawno temu w odległej galaktyce..." ....KURWA! ... "...dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami..." czyli na totalnym zadupiu ;) Ale ja zacznę inaczej:


Zaczyna się zawsze niepozornie.


Dla szczęścia wiele nie trzeba.


Tyle że trzeba być brutalnym : zedrzeć skórę i wypruć flaki.


I nic nie znaczy humanitaryzm i współczucie - rżniem dalej niemiłosiernie!


Uwolnijmy prastare instynkty : siekać, szatkować, ćwiartować!!!


 " czwórkami do nieba szli..."


Niczym za najlepszych czasów inkwizycji ; ogień, wrząca woda i zobaczymy sługę szatana...


I na miejsce wiecznego spoczynku...


...Przynajmniej dopóki nie zeżrę...

sobota, 23 lipca 2016

101 broni które zmieniły świat czyli autorytet rodzicielski trzeba mieć...

Dawno nie pisałam w zakładce „Codzienności”. 
Być może dlatego, że dawno już nie działo się nic na tyle kwiecistego, oryginalnego czy znaczącego żeby o tym wspominać.
Dzisiejsza historyjka zaczyna się klasycznie: rodzinka w kolejce. 
Mama. Tata. Chłopczyk, lat chyba 4-5 siedzący w wózku zakupowym.
Tata na czele stawki ustawia się do pakowania. Mama na końcu pilnuje tyłów i potomstwa. Gówniarz najwyraźniej nadpobudliwy wierci się i cały czas coś broi.
  • Witek nie ruszaj!
  • Nie dotykaj!
  • Nie wyłaź z wózka!
  • Nie liż!
  • Nie wyjmuj tego!
  • Nie wsadzaj tam paluchów!
  • Nie wyrzucaj!
  • Nie pluj!
Mama powoli traci cierpliwość.
  • Nie ruszaj tego pudełka!
  • Nie ciągnij tego kabla!
Przy kablu zaczęłam już nie tylko podsłuchiwać ale ordynarnie podglądać, bo zaintrygowało mnie gdzie on ten kabel znalazł...
Nie zdążyłam niestety tego odkryć bo tata gwałtownie porzucił swój posterunek, cofnął się do wózka z potomkiem i wysoce pedagogicznym :
  • DAWNO NIE MIAŁEŚ SPOTKANIA Z RAKIETĄ RĘKA-DUPA???????
sprawił, że dzieciak skamieniał...

O broni wiem dużo. Może nawet więcej niż dużo. Przez bez mała 15 lat z panem P w rodzinie wojskowej dowiedziałam się o broni, uzbrojeniu więcej niż bym chciała. Potem 2 lata uzupełniałam swoją wiedzę o arsenał policyjny. Do kompletu dziś rano oglądałam na TVNTurbo program 101 broni, które zmieniły świat.

Ale nigdzie, NIGDZIE nie było wzmianki o takiej rakiecie!!!!

wtorek, 19 lipca 2016

Zapiski pośmiertne czyli zabije mnie zdrowy tryb życia...

To że dzisiaj wieczorem zdążyłam na pociąg to nawet nie zakrawa na cud. To był cud.
Dlaczego? Się zastanawia czytelnik?
Bo powrót z pracy wymaga precyzji. 
Precyzji. 
I jeszcze raz chirurgicznej precyzji.
22.20
Niby kilo czasu to dlaczego dramatyzuję?
Zazwyczaj staram się wyjść z roboty 2-3 minuty po 22. Wtedy szybkim krokiem mam 15 minut żeby dotrzeć do peronu. Niby sporo? 
Konwencjonalna matematyka w tym momencie odpada-trzeba zastosować matematykę kolejową. To bydlę 2 razy w tygodniu przyjeżdża nie 20 minut po 22 ale 17. I odjeżdża. Gdy to ja siedzę w nim i z współczuciem myślę o tych co przyszli punktualnie jest ok. Nie chciałabym jednak być tym co zobaczy tylne światła i czeka na następny ( trochę skomplikowana zależność ilości snu, rozruchu porannego i ogólnego samopoczucia...) Ponieważ nie wiem czy akurat tego dnia będzie rozkładowo czy znowu spierdoli 3 minuty przed czasem zawsze staram się być punktualnie z nawiązką.
Dzisiaj było trochę bardziej emocjonująco... Wyszłam późno ( nie mam pretensji :) różnie bywa)
Była 22.06. I 12 minut.
Z początku trudno było mi się rozbujać ale na szczęście obłe kształty aerodynamikę ułatwiły i po lekkim rozbiegu udało mi się wejść w tryb „krucgalopku”. Z grubsza przypomina to Czereśniakową krowę galopującą za ciężarówką. Szczęściem o tej porze nie ma zbyt wielu spacerowiczów. Nie było świadków tego upokarzającego spektaklu ale też i nikogo nie musiałam usuwać z drogi niczym walec.
Tryb „krucgalopku” nie jest może dyscypliną olimpijską, ze sprinterskimi osiągami nie ma wiele wspólnego ale ma to do siebie, że szybciej niż pieszo a i nie pada się na twarz od razu-siłą inercji też można podciągnąć kilkanaście metrów...
Grunt że nawet szczęśliwie udało mi się zdążyć.

Jeśli miałam w płucach jakieś złogi smoły czy popiołu po papierochach czy wyziewach Huty Katowice to już ich nie mam. Wycharczałam, wyplułam i wykasłałam wszystko. Przepustowość płuc zwiększyła się przynajmniej o połowę.
Jeśli w tętnicach miałam jakieś miażdżycowe zmiany, zwężenia czy inne takie to sorry też ich nie ma. Krew pod takim ciśnieniem niczym myjka Karchera wypłukała wszystko dokumentnie.
Wszelkie toksyny, wolne rodniki czy co tam jeszcze mogły się znaleźć we mnie zostały wydalone przez wszystkie dostępne pory, nawet te o których posiadanie siebie nie posądzałam. Wprawdzie t-shirt i sweter nadawały się do wyżymania ale z przyczyn dla siebie niezrozumiałych powstrzymałam się od efektownego negliżu i prania-instant. 
Nie wiem czy czasem ta powściągliwość nie będzie mnie sporo kosztować. Zimna noc jak cholera ( para z pyska więc jak nic na minusie...) więc jestem na najlepszej drodze do zapalenia płuc.

I proszę pamiętać: GERBERY!!! Życzę sobie na grobie gerbery!


czwartek, 7 lipca 2016

Ja i footbol czyli zupełnie mnie to nie rusza...


Każdy ma prawo do jakiegoś hobby. 
Nawet jeśli inni nie za bardzo mogą to zaakceptować. Dlatego nie krytykuję wszelkich pasjonatów/fanów/wielbicieli piłki nożnej. A na zdrowie. I nie ważne czy są to wariaci, którzy z upodobaniem kopią się po piszczelach z kumplami czy też są to wielkoekranowi piłkarze kanapowi z piwskiem i chipsami w garści.
Zasadniczo mi piłka nożna w życiu prawie nie przeszkadza. Włosy mi siwieją i bez udziału gorączki rozgrywek ligowych, ustawek klubowych czy wreszcie szał EURO czy innego wielkiego turnieju.
Co najwyżej mogę przyszaleć i wzruszyć ramionami.

Historycznie będzie.
Nie powiem jakim zaskoczeniem było dla mnie na przykład zainteresowanie meczami pana P. A myślałam że go na tyle znam. A jednak.
Traf chciał, że byliśmy na urlopie nad morzem. Właściwie nad Zatoką Gdańską. 
Traf chciał, że były mistrzostwa Europy. 
Trochę mnie irytowały wieczory nad morzem spędzane samotnie, bo przecież pan i władca siedzi i ogląda meczyk. Szlag trafił nadzieje na wieczorne ekscesy na wydmach. I wszelakie inne tego typu rozrywki jakich można się spodziewać: młodzi...lato...sami...
I nic.
Frustracja i niezadowolenie z rozwoju wypadków osiągnęło swoje apogeum podczas meczu finałowego. Grały Niemcy i Francja.
Ja – istota nie mająca zielonego pojęcia o piłce, meczach, drużynach i rzutach rożnych ale doskonale zorientowana jak mogę go wkurwić i zemścić się za zrujnowane życie erotyczne – po krótkiej kłótni w temacie aktywności nocnej, pozwoliłam sobie na frywolną uwagę:
  • No i po co to oglądasz??? Przecież i tak Niemcy wygrają....
I odwróciłam się do ściany.
Słyszałam tylko jak pan P. zgrzyta zębami.

Rano. No cóż...
Rano okazało się że pan P ma potężnego focha. Dlaczego?
Niemcy wygrali.

Był rok 1996.


Okoliczności się zmieniły ale powiem szczerze : lepiej nie pytać mnie o wynik, bo się okaże że potem nic nie będzie takie samo :)