To że dzisiaj wieczorem
zdążyłam na pociąg to nawet nie zakrawa na cud. To był cud.
Dlaczego? Się zastanawia
czytelnik?
Bo powrót z pracy wymaga
precyzji.
Precyzji.
I jeszcze raz chirurgicznej precyzji.
22.20
Niby kilo czasu to
dlaczego dramatyzuję?
Zazwyczaj staram się
wyjść z roboty 2-3 minuty po 22. Wtedy szybkim krokiem mam 15 minut
żeby dotrzeć do peronu. Niby sporo?
Konwencjonalna matematyka w tym momencie
odpada-trzeba zastosować matematykę kolejową. To bydlę 2 razy w
tygodniu przyjeżdża nie 20 minut po 22 ale 17. I odjeżdża. Gdy to
ja siedzę w nim i z współczuciem myślę o tych co przyszli
punktualnie jest ok. Nie chciałabym jednak być tym co zobaczy tylne
światła i czeka na następny ( trochę skomplikowana zależność
ilości snu, rozruchu porannego i ogólnego samopoczucia...) Ponieważ
nie wiem czy akurat tego dnia będzie rozkładowo czy znowu spierdoli
3 minuty przed czasem zawsze staram się być punktualnie z nawiązką.
Dzisiaj było trochę
bardziej emocjonująco... Wyszłam późno ( nie mam pretensji :)
różnie bywa)
Była 22.06. I 12 minut.
Z początku trudno było
mi się rozbujać ale na szczęście obłe kształty aerodynamikę
ułatwiły i po lekkim rozbiegu udało mi się wejść w tryb
„krucgalopku”. Z grubsza przypomina to Czereśniakową krowę
galopującą za ciężarówką. Szczęściem o tej porze nie ma zbyt
wielu spacerowiczów. Nie było świadków tego upokarzającego
spektaklu ale też i nikogo nie musiałam usuwać z drogi niczym
walec.
Tryb „krucgalopku” nie
jest może dyscypliną olimpijską, ze sprinterskimi osiągami nie ma
wiele wspólnego ale ma to do siebie, że szybciej niż pieszo a i
nie pada się na twarz od razu-siłą inercji też można podciągnąć
kilkanaście metrów...
Grunt że nawet szczęśliwie udało mi się
zdążyć.
Jeśli miałam w płucach
jakieś złogi smoły czy popiołu po papierochach czy wyziewach Huty
Katowice to już ich nie mam. Wycharczałam, wyplułam i wykasłałam
wszystko. Przepustowość płuc zwiększyła się przynajmniej o
połowę.
Jeśli w tętnicach miałam
jakieś miażdżycowe zmiany, zwężenia czy inne takie to sorry też
ich nie ma. Krew pod takim ciśnieniem niczym myjka Karchera
wypłukała wszystko dokumentnie.
Wszelkie toksyny, wolne
rodniki czy co tam jeszcze mogły się znaleźć we mnie zostały
wydalone przez wszystkie dostępne pory, nawet te o których
posiadanie siebie nie posądzałam. Wprawdzie t-shirt i sweter
nadawały się do wyżymania ale z przyczyn dla siebie
niezrozumiałych powstrzymałam się od efektownego negliżu i
prania-instant.
Nie wiem czy czasem ta powściągliwość nie będzie
mnie sporo kosztować. Zimna noc jak cholera ( para z pyska więc jak
nic na minusie...) więc jestem na najlepszej drodze do zapalenia
płuc.
I proszę pamiętać:
GERBERY!!! Życzę sobie na grobie gerbery!