Etykiety

wtorek, 19 lipca 2016

Zapiski pośmiertne czyli zabije mnie zdrowy tryb życia...

To że dzisiaj wieczorem zdążyłam na pociąg to nawet nie zakrawa na cud. To był cud.
Dlaczego? Się zastanawia czytelnik?
Bo powrót z pracy wymaga precyzji. 
Precyzji. 
I jeszcze raz chirurgicznej precyzji.
22.20
Niby kilo czasu to dlaczego dramatyzuję?
Zazwyczaj staram się wyjść z roboty 2-3 minuty po 22. Wtedy szybkim krokiem mam 15 minut żeby dotrzeć do peronu. Niby sporo? 
Konwencjonalna matematyka w tym momencie odpada-trzeba zastosować matematykę kolejową. To bydlę 2 razy w tygodniu przyjeżdża nie 20 minut po 22 ale 17. I odjeżdża. Gdy to ja siedzę w nim i z współczuciem myślę o tych co przyszli punktualnie jest ok. Nie chciałabym jednak być tym co zobaczy tylne światła i czeka na następny ( trochę skomplikowana zależność ilości snu, rozruchu porannego i ogólnego samopoczucia...) Ponieważ nie wiem czy akurat tego dnia będzie rozkładowo czy znowu spierdoli 3 minuty przed czasem zawsze staram się być punktualnie z nawiązką.
Dzisiaj było trochę bardziej emocjonująco... Wyszłam późno ( nie mam pretensji :) różnie bywa)
Była 22.06. I 12 minut.
Z początku trudno było mi się rozbujać ale na szczęście obłe kształty aerodynamikę ułatwiły i po lekkim rozbiegu udało mi się wejść w tryb „krucgalopku”. Z grubsza przypomina to Czereśniakową krowę galopującą za ciężarówką. Szczęściem o tej porze nie ma zbyt wielu spacerowiczów. Nie było świadków tego upokarzającego spektaklu ale też i nikogo nie musiałam usuwać z drogi niczym walec.
Tryb „krucgalopku” nie jest może dyscypliną olimpijską, ze sprinterskimi osiągami nie ma wiele wspólnego ale ma to do siebie, że szybciej niż pieszo a i nie pada się na twarz od razu-siłą inercji też można podciągnąć kilkanaście metrów...
Grunt że nawet szczęśliwie udało mi się zdążyć.

Jeśli miałam w płucach jakieś złogi smoły czy popiołu po papierochach czy wyziewach Huty Katowice to już ich nie mam. Wycharczałam, wyplułam i wykasłałam wszystko. Przepustowość płuc zwiększyła się przynajmniej o połowę.
Jeśli w tętnicach miałam jakieś miażdżycowe zmiany, zwężenia czy inne takie to sorry też ich nie ma. Krew pod takim ciśnieniem niczym myjka Karchera wypłukała wszystko dokumentnie.
Wszelkie toksyny, wolne rodniki czy co tam jeszcze mogły się znaleźć we mnie zostały wydalone przez wszystkie dostępne pory, nawet te o których posiadanie siebie nie posądzałam. Wprawdzie t-shirt i sweter nadawały się do wyżymania ale z przyczyn dla siebie niezrozumiałych powstrzymałam się od efektownego negliżu i prania-instant. 
Nie wiem czy czasem ta powściągliwość nie będzie mnie sporo kosztować. Zimna noc jak cholera ( para z pyska więc jak nic na minusie...) więc jestem na najlepszej drodze do zapalenia płuc.

I proszę pamiętać: GERBERY!!! Życzę sobie na grobie gerbery!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz