Każdy ma prawo do
jakiegoś hobby.
Nawet jeśli inni nie za bardzo mogą to
zaakceptować. Dlatego nie krytykuję wszelkich
pasjonatów/fanów/wielbicieli piłki nożnej. A na zdrowie. I nie
ważne czy są to wariaci, którzy z upodobaniem kopią się po
piszczelach z kumplami czy też są to wielkoekranowi piłkarze
kanapowi z piwskiem i chipsami w garści.
Zasadniczo mi piłka nożna
w życiu prawie nie przeszkadza. Włosy mi siwieją i bez udziału
gorączki rozgrywek ligowych, ustawek klubowych czy wreszcie szał
EURO czy innego wielkiego turnieju.
Co najwyżej mogę
przyszaleć i wzruszyć ramionami.
Historycznie będzie.
Nie powiem jakim
zaskoczeniem było dla mnie na przykład zainteresowanie meczami pana P. A myślałam że go
na tyle znam. A jednak.
Traf chciał, że byliśmy
na urlopie nad morzem. Właściwie nad Zatoką Gdańską.
Traf
chciał, że były mistrzostwa Europy.
Trochę mnie irytowały
wieczory nad morzem spędzane samotnie, bo przecież pan i władca
siedzi i ogląda meczyk. Szlag trafił nadzieje na wieczorne ekscesy
na wydmach. I wszelakie inne tego typu rozrywki jakich można się
spodziewać: młodzi...lato...sami...
I nic.
Frustracja i
niezadowolenie z rozwoju wypadków osiągnęło swoje apogeum podczas
meczu finałowego. Grały Niemcy i Francja.
Ja – istota nie mająca
zielonego pojęcia o piłce, meczach, drużynach i rzutach rożnych
ale doskonale zorientowana jak mogę go wkurwić i zemścić się za
zrujnowane życie erotyczne – po krótkiej kłótni w temacie
aktywności nocnej, pozwoliłam sobie na frywolną uwagę:
- No i po co to oglądasz??? Przecież i tak Niemcy wygrają....
I odwróciłam się do
ściany.
Słyszałam tylko jak pan
P. zgrzyta zębami.
Rano. No cóż...
Rano okazało się że pan
P ma potężnego focha. Dlaczego?
Niemcy wygrali.
Był rok 1996.
Okoliczności się
zmieniły ale powiem szczerze : lepiej nie pytać mnie o wynik, bo
się okaże że potem nic nie będzie takie samo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz