Etykiety

poniedziałek, 29 lutego 2016

Niespotykanie spokojny człowiek czyli jak trzeba się postarać żeby mnie wkurzyć...

Przypomniało mi się że obiecałam...
Miałam 2 dni wolnego i wybitnie nie chciało mi się pisać...Będzie łatwiej jak opanuję Freenote który mam w tablecie albo ogarnę sposób jak zamienić ręczne pisanie lub mówienie na plik odt.

Każdy ma określoną odporność na debili. Po prostu niektórym łatwiej puszczają nerwy i walą w ryj od razu, nie siląc się na uprzejmość czy profesjonalizm.
Wiem, że niektórzy usiłują mnie zirytować: specjalnie - ci co lubią życie na krawędzi ( przypomina to raczej szturchanie śpiącego misia ) lub bezwiednie - kandydaci do nagród Darwina ( miś zaraz wstanie i spuści ci łomot...) Skąd mogą wiedzieć, że to trudne zadanie?!? Próbują...
A byli i tacy którym się to udało. Zaznaczam czas przeszły: sprawnie posługuję się nożem, szpadlem i betoniarką...I dzięki temu, że nikt nie znalazł szczątków nadal mam opinię niespotykanie spokojnej osoby :)
O włos od nadszarpnięcia tej opinii był pewien starszy pan na zakupach w poniedziałek wieczorem. Baaaardzo blisko.
Traf chciał, że akurat tego dnia moja tolerancja na głupotę była baaaardzo, baaaaardzo niska ( dodać jeszcze zespół szalonych krów i będzie mieszanka rozrywkowa Kuby Rozpruwacza...)
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to to że ustawiał towar na taśmie. Nic dziwnego, wręcz przeciwnie - oznaka rozsądku. Ale nie tutaj.Towarzyszyła mu małżonka w podobnym wieku ( 50-55 )
Gdy przyszła ich kolej, na moje powszechnie uważane za uprzejme i nawet szczere "dzień dobry" usłyszałam :
  • - To się jeszcze okaże. Ma pani sosy takie i takie, 6 takich i 4 takie, w sumie 10 bo w jednej cenie - może pani policzyć razem. Tylko niech się pani nie pomyli bo nie będę dla kilku złotych wracał z dalekiej wioski, bo pani nie umie liczyć....
Jeeeeeezuuuu. Cięcia w służbie zdrowia i zamknęli psychiatryk w pobliżu? Gość na prochach? 
Nie. Taki typ. Wszystko wie, na wszystkim się zna a inni to debile, nieuki i debile, przygłupy i debile...
A ja już widzę jak małżonka zapada się w sobie, odwraca się w geście "nie nam tego pana..". I ten obłoczek nad jej głową z napisem " znowu to samo..."
Ponieważ jednak uprzejmość i profesjonalizm wzięły górę ( oj z lenistwa nie chciało mi się wychodzić zza deski, żeby wprowadzić go w zasięg rażenia...) :
  • - Może to być dla pana zaskoczeniem ale pomimo tego że szkołę ukończyłam prawie 30 lat temu, sztukę czytania i liczenia opanowałam na tyle dobrze, że do dzisiaj posługuję się sprawnie tymi umiejętnościami. Na tyle sprawnie, że policzenie do 4 i do 6 nie sprawi mi najmniejszego kłopotu...
Gościa zapowietrzyło a ja z najpiękniejszym z wrednych uśmiechem policzyłam głośno sosiki do 4. potem sosiki do 6.
Żona zgarnęła słoiki i wyciągnęła pana ze sklepu a ja słyszałam na odchodnym "czy ty wszędzie musisz obrażać ludzi?"

Nie poczułam się obrażona. Wręcz przeciwnie. Koronkowa robota. Dałam mu w pysk, kopnęłam w jaja, łokciem złamałam nos i przywaliłam pięścią w nery...a nawet tego nie wyłapał. Nieee no nawet drożdże są inteligentniejsze od przeciętnego homo sapiens...


Słownik innych eufemizmów czyli nie wszystko złoto co się błyszczy.... Wstęp i część być może pierwsza ( o ile mi się będzie chciało...)



Czasami zastanawiam się czy ludzie rozumieją świat który ich otacza. 
Nie myślę tutaj o istotach dosłownie wyższych ( kosmici ), fizyce kwantowej czy moralności w populacji ważek łuskoskrzydłych. Myślę o prostych zjawiskach które są wokół nas. Chociaż może pojęcie zjawiska trochę wyszło mi na wyrost. „Komunikat”? „Informacja”? Może to byłoby bardziej adekwatne.
Po prostu coraz częściej odnoszę wrażenie że otaczają mnie ( a może i inni też mają takie wrażenie więc nie wyjdę na samoluba i udostępnię to wrażenie publiczności...) : wtórni analfabeci; ci co mimo że posiedli umiejętność czytania, w miarę nie używania tej umiejętności, stracili jednak dodatek „ z sensem”, albo pacjenci najbliższego oddziału chirurgii neurologicznej; w bliżej nie znanym mi celu chirurgicznie usunięto im połączenie zmysły-mózg...
Moja rusycystka z liceum ( straszliwe stworzenie będące największym koszmarem sennym każdego kreatora mody ) zwykła mówić „smotrisz w knigu, widzisz figu...” Kwintesencja problemu.

Dlatego czasem język mnie TAK świerzbi, żeby skwitować jednego, drugiego „homo sapiens” krótkim „debil” Ależ skąd!!! Z zimnym ale uroczym uśmiechem, tonem który profesjonalnie wyraża troskę, współczucie i chęć pomocy ( nieprofesjonalnie – dorabiam sobie szlifując nim diamenty...) – wyżywam się w koronkowych konstrukcjach zdań, których prawdziwy sens nie sposób odgadnąć bez instrukcji obsługi.

Dlatego postanowiłam dla dobra osób które lubię, żeby w pewien sposób uchronić od srogiego rozczarowania pokombinować w kierunku takiego „słownika” Bo pamiętam pewne zdarzenie, jeszcze z czasów pierwszej Brackiej: Marcin R – nieodżałowany kolega z I piętra, słuchając jak na INFO obsługuję klienta przez telefon powiedział:
  • Żebym cię nie znał to powiedziałbym że jesteś miła...
Cała prawda.

Co znaczy coś takiego?
  • Żesz twoja w mordę kopana, po moście Poniatowskiego w tę i na zad w wiadrze po węglu na drucie kolczastym ciągana....
Proste:
  • O kurwa!

Z życia kalafiorowego oprawcy:
  • Dlaczego na plakacie jest inna cena niż wyskakuje na wadze?
  • Jeśli wróci Pan/Pani uwagę ( skup się debilu ) na plakacie jest informacja ( kurwa! Czytać nie umiesz czy po prostu ślepy? ) że akurat ta cena dotyczy konkretnego rodzaju opakowania 500g ( z cyferkami też problem? ) Pan/Pani wybrał/a produkt do samodzielnego ważenia a ten artykuł jest w innej cenie ( jasne? Czy dobitniej? )
  • Och! Nie zauważyłem/łam!! Nie te okulary...
  • Podziwiam odwagę ( Jezzuuuu robisz z siebie debila bo nie chcesz się przyznać że nosisz okulary? Może to jedyny moment gdy przynajmniej wyglądasz na inteligentnego/ą..)

Z życia kasjerskiego automata:
  • Pani nam najpierw poda mięsko i inne ciężkie rzeczy...
  • .pik, pik, pik, pik..... ( chyba sobie babsztylu/kutasie żartujesz...)
  • .pik, pik, pik, pik.....
  • Poprosimy najpierw mięsko....
  • Jak tylko podjedzie ( pojebało cię?? tak sobie poukładałaś/łeś zakupy to tak będziesz je pakował, nikt a TYM bardziej ja nie będzie się przejmował, że pomidory czy sałata będzie na dole...)

Z życia kasjerskiego automata 2:
  • Poproszę najpierw torebkę, będę mogła/mógł od razu pakować....
  • Jeśli mi ją Pan/Pani poda z końca taśmy...( no tak! starsza pani z nawagą przeskakuje przez ladę niczym komandos sił specjalnych i ślizgiem swych znoszonych lasockich podjeżdża na koniec taśmy i przynosi w sztucznej szczęce torebunię dla jaśniewielmożnego/nej Pani/Pana...jeb się! )

Jak sobie coś przypomnę lub przeżyję to napisze jako ciąg dalszy.

W „Szpitalu na peryferiach” był ten tekst o głupocie i lataniu...Gdyby głupota miała skrzydła, latałaby Pani jak gołębica – słowa dr. Strosmayera... Gdyby każdy w kogo dopasowanie w definicję „homo sapiens” powątpiewam ( nazwę głupkiem, debilem, idiotą...) dostawał skrzydeł światem rządziłyby ptaki...

Taka tam puenta.

czwartek, 18 lutego 2016

Jak nie wyjść na ciężkiego idiotę czyli nigdy nic nie wiadomo...


Podwójna geneza tematu.
Primo.
Niezbyt ambitny , prosty , przyjemny film z Keanu Reevesem The Replacements ( Sezon Rezerwowych po naszemu...) Szału nie ma, obejrzeć się da ale na długo w głowie nie zostanie. Chyba że...no właśnie :) Jest tam jedna scena warta uwagi. Mecz futbolu amerykańskiego i fragment rozmowy komentatorów sportowych. W skrócie:
                                  Nie strzelaj gola jeśli nie potrafisz przyjąć gratulacji
Polecam obejrzeć ten film, można się ubawić.
Secundo.
Stand up Abelarda Gizy o kelnerze w białych spodniach.

Powiedzonko z filmu zostało mi w głowie głównie ze względu na komiczną scenę ale nie omieszkałam przerobić je według własnego uznania. Wyszła z tego niezła mantra:

NIE ZADAWAJ PYTAŃ JEŚLI NIE JESTEŚ GOTÓW USŁYSZEĆ ODPOWIEDZI …

Motto bardzo zdradliwe i niebezpieczne, szczególnie przy mojej bezpośredniości, wywołało rumieniec na twarzy 25-ciolatka ale nikt nie kazał mu pytać się mnie o udawany orgazm ( no dobra, oboje nie byliśmy do końca trzeźwi ale znając mnie już trochę powinien odgryźć sobie język za wczasu...)
Zyskałam sobie opinię wyrachowanej suki gdy ktoś zapytał mnie co bym zrobiła, gdybym dowiedziała się o związku między moimi pracownikami ( moje doświadczenia w tej materii nie pozostawiły najlepszego zdania o współpracy z małżeństwami/parami...) Zyskałam przydomek „mein furer” gdy stwierdziłam, że „zastanowię się które jest mi bardziej potrzebne a drugie wywalę...” Prosto, prawdziwie i realnie.
Oczywiście nie zawsze pytający doceniał szczerość i prawdę, o błyskotliwym poczuciu humoru nie wspomnę, zszokowany lub zaskoczony, czasami zażenowany...Ale to moja wina , że „ale ja tego nie chciałem/chciałam słyszeć!!!” ??? To po jaką cholerę pytasz????Pewnie za rzadko słyszymy prawdę i dlatego szokuje...
Oczywiście że czasami zadajemy głupie pytania chociażby dla zgrywu, w żartach czy tak dla podtrzymania rozmowy. Tak czy inaczej to ryzykowne zajęcie.
Szczególnie dla pewnego typu klientów.
Mężczyzn grubo po 40-tce z manierą „jaki to ja lowelas jestem”, taki typ słomianego podrywacza, co spuszczony z żoninej smyczy do sklepu, po marchewki, wykorzystuje chwilę wolności i usiłuje kokietować ekspedientki czy kasjerki. A co my biedne ofiary tych bawolich „zalotów” mamy robić... Udawać, że nie łapiemy tematu? Że bierzemy na poważnie? Że nie czujemy jak świerzbią nas plecy od rosnących anielskich skrzydeł pasujących do anielskiej cierpliwości dla idiotów? Głupoty jakie wtedy się słyszy wołają o pomstę do nieba; człowiek zastanawia się czy na pewno należymy do tego samego gatunku...
Zdarzają się, oj zdarzają. Zawsze współczuję młodym dziewczynom – one są bardziej narażone na tych idiotów. Tyle dobrego że mnie jako już z lekka „przechodzoną” omijają ale nie wszyscy... 
Ale przyznaję, że wtedy nie żałuję sobie...

Dzień jak co dzień z tą różnicą że mam przy swojej taśmie „handlarzy”. A ich wizyta oznacza jedno: gruuuubą kasę. Regulują rachunek gotówką i zawsze jest trochę „papierkowej” roboty, która idzie w tysiące. Liczę kilka tysięcy ręcznie, kilkukrotnie, dokładnie. Przygląda mi się następny klient. Gdy przychodzi jego kolej rzuca, zapewne w przypływie uznania : 

- Widać że pracuje pani od dawna na kasie. Fachowo liczy pani pieniądze. 
- Oj tam oj tam – Martusia nie zastanawia się nad odpowiedzią – To nie praca na kasie, tylko że   pracowałam w kasynie i dryg mi został. Upodobanie do pokera również...
Pan zaskoczony nie podjął tematu. Nie wyprowadzałam z błędu: nie pracowałam w kasynie jedynie bywałam. Ale poker w krwi został.

Znowu dzień jak co dzień tyle że dla odmiany dyżur na monopolu. Pan kupuje Lubelską smakową.
 - Dwie takie same... 
 - Oj chyba nie do końca. Widzę dwa różne smaki:Lubelska Limonka Egzotyczna i Limonka Świeża... 
 - A jaka to różnica? - niebotycznie zdziwiony klient pyta.
I znowu nie myśląc wiele: 
 - Limonka Świeża wali Ludwikiem a Egzotyczna Purem z cytryną...

Dzisiejszy dzień mimo zwyczajowego pierdolnika na okoliczność gazetki też był rozrywkowy.
Przy kolejnej parze klientów - zwyczajowo otwieram opakowanie jajek ( taka procedura ) a pan klient z niewielkim zniecierpliwieniem pyta bezpośrednio:
 - Dlaczego zagląda pani do moich jajek??
Martusia długim, pustym spojrzeniem mierzy pana klienta i odpyszcza: 
 - Do tej pory nikt się nie skarżył...
Pan klient się rumieni a pani klientka kwiczy ze śmiechu...

Oj mam ci ja talent. Mam.


piątek, 12 lutego 2016

Obyś cudze dzieci uczył czyli zmarnowana klątwa.



Jako osoba bezdzietna nie uczestniczę zasadniczo w wychowaniu przyszłych pokoleń. Nie jestem w temacie – jeśli można tak to nazwać. Co oczywiście nie przeszkadza mi krytykować, psioczyć i zrzędzić oceniając poczynania bardziej aktywnych w tym dziele. W końcu jestem Polką a mamy narzekanie genetycznie uwarunkowane jako cecha narodowa – to jedno. No i drugie – w końcu mogę mieć swoje zdanie i jako takie wypowiadać je także mogę ( na razie...)
Ale zdarza mi się bezwiednie wziąć udział w wychowaniu młodzieży. Nie żeby celowo. Dla mnie to zbyt duże obciążenie moralne i odpowiedzialność więc jeśli już ktoś sobie, mniej lub bardziej beztrosko sprowadził na świat dziecko, to jako dorosły niech się sam buja...
Dzisiaj w pracy miałam możliwość zupełnie niechcący pomóc pewnemu nieostrożnemu idiocie, który zapomniał żeby nie używać przy dziecku zbyt daleko posuniętych skrótów myślowych. Dziecko okazało się baaaardzo dociekliwe i ciekawe – na szczęście/nieszczęście dla tatusia.
Jak zwykle dzień jak co dzień: piątek. Ludzi od groma.
Przy mojej taśmie ogonek. Czeka na swoją kolej pan, na pierwszy rzut oka póżna trzydziestka, wczesna czterdziestka. Towarzyszy mu dziewczę chyba lat 8-10...
Słyszę ich rozmowę:
  • A potem pójdziemy do Biedronki?
  • Myszko, wiesz ale w Kauflandzie nie możesz używać słowa „biedronka”...
  • Dlaczego?
Dziewczę w tym momencie strasznie się zdziwiło. Ja też...Czyżbym o czymś nie wiedziała???
  • Kochanie nie można tutaj używac tego słowa.
  • Ale tato!!Dlaczego nie można mówić „biedronka”??
  • Bo nie można. To zabronione.
  • Ale dlaczego????
Smarkula jest zaskoczona i zaintrygowana bo coraz barzdiej naciska na ojca, żeby powiedział dlaczego w Kauflandzie nie może mówić „biedronka”...
Byłabym i ja zainteresowana jak no ten gość wybrnie i wytłumaczy dlaczego w Kauschwitzu nie mówi się „biedronka” gdyby nie to że momentalnie przypomniałam sobie historię sprzed lat.

Kiedyś dawno, dawno temu kolega Marcin R ( jeszcze z czasów pierwszej TC Bracka ) ówczesny ojciec trójki dzieci ( teraz to nie wiem bo zawsze mówił, że zadba żeby dzieci równo niosły jego trumnę więc pewnie zadbał o to żeby go w niej nie rzucało i zapełnił wszystkie rogi...) opowiadał jak „spacyfikował” swojego najstarszego syna Jasia. Jechał do Warszawy ze swoim przychówkiem pociągiem i Jasiek zamęczał go pytaniami typu „Tato a co to jest? A do czego służy?” W końcu zmęczony Marcin na kolejne pytanie:
  • Tato a co to jest?
Odpowiedział:
  • Nie wiem. Ale daj mi tydzień to się dowiem.
Uznał to za swój sukces wychowawczy bo progenitura zamknęła się i oczywiście zapomniała szybko o obietnicy złożonej przez rodzica. A rodzic wyszedł na tego ambitnego i gotowego do poświęceń dla dziecka...

Zakaz używania słowa „biedronka” okazał się trudnym do wytłumaczenia i widziałam że ojciec coraz gorzej sobie radzi z unikaniem bezpośredniej odpowiedzi a dzieciak uparcie drąży i żąda odpowiedzi. Ojciec już zamotał się kompletnie i doszła do wniosku że pomogę durniowi:
  • Ja ci powiem dlaczego tutaj nie mówimy „biedronka”...Bo wiesz tak ma na nazwisko moja pani dentystka i jak wszyscy dorośli i pewnie też dzieci bardzo nie lubię swojej dentystki. Twój tata o tym wie i nie chce sprawiać mi przykrości...
Rezolutna dziewczynka spojrzała na mnie ze współczuciem, pokiwała głową i powiedziała do ojca:
  • No nie tato!!! Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację!!????

Wyrazu ulgi na twarzy i ogromnego uśmiechu wdzięczności nie jest w stanie opisać żadne pióro... Jakby ktoś mu powiedział, że depilacja woskiem męskich klejnotów nie jest obowiązkowa...

środa, 10 lutego 2016

Zdrowy tryb życia czyli najkrótsza droga na cmentarz.


Od kilku dni bacznie obserwowałam aurę, naturę ( kiedyś skakałam po drodze żeby sprawdzić czy twardo ale to akurat rodziło pytania...) prognozy pogody, ruchy planet i zasięgałam rad czarnowidzów w jednym celu: niechętnie, aczkolwiek w poczuciu winy wobec mojego staruszka powinnam rozpocząć nowy sezon dojazdów do pracy rowerem.
Samochodem to i szybciej, i wygodniej ale i trudne do obrony moralnej przy wyrzutach sumienia... To że ja jadę czarnym świtem do roboty no to muszę. Że wracam o północy to też moja sprawa - tak pracuję bo tak stanowi mój grafik. Ale gdy tata podwozi mnie na pociąg automatycznie wciągam go we wcześniejsze wstawanie ( a lubi sobie podrzemać:-) ) lub czekanie do 11 w nocy aż przyjedzie dziecko z pracy, przy założeniu ze przyjedzie rozkładowo i o czasie... No i nie czuję się z tym najlepiej; z jednej strony szkoda mi taty a z drugiej na dodatek przejawiam ślady ludzkich uczuć (brrr...) 
Ale ciężko przesiąść się z auta na rower.
Napęd ekologiczny, czyli korblowanie samemu mojemu wewnętrznemu leniowi nie leży. Otwarty permanentnie szyberdach nie sprawdza się jak aura nie dopisuje ( fatalnie wpływa na koafiurę ale na szczęście moje włosy żyją swoim życiem i na takie drobiazgi jak oberwanie chmury nie zwracają uwagi...) No i temperatura. Jak spada to nie jest przyjemnie – a ja odmrażam sobie tyłek. Pożydziłam przy zakupie – było dorzucić i wziąć wersję z podgrzewanym siodełkiem. Ale nie!! Po co naród bogactwem w ślepia dźgać!!?
Po kilku dniach gdy nie padało drogi na mojej wsi na tyle obeschły i przy stosunkowo sprzyjającej temperaturze i aurze mogłam wyciągnąć rower na światło dzienne. Przygotowałam się do sezonu: umyłam pył węglowy ( długa historia...) nasmarowałam co trzeba, nadymałam co trzeba i skompletowałam mój osobisty osprzęt ( moją kamizelkę rowerowo-odblaskową posądzają o policyjny rodowód, podobnie jak reflektor o gestapowskie korzenie...)
Pierwsza jazda poszła bezproblemowo, mimo że jechałam DO pracy... Inaczej nie mogło być skoro DO pracy mam „po prostym” ze wskazaniem na „z górki”... Bo biednemu to zawsze wiatr w pysk wieje – tylko do roboty ma lekko...
Powrót przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Wieczór/noc była sympatyczna. Niby rześko chłodem ale ciepły wiatr tak trochę podrasował że zrobiło się całkiem przyjemnie. Siodełka nie pokrył szron – a to dla mnie dodatkowa okoliczność żeby być całkiem zadowoloną.
Nie doceniłam swoich możliwości. Zapomniałam że od 2 miesięcy woziłam zad samochodem, zmieniałam pracę na mniej ruchliwą ( no i koniec z zrucaniem 18-stokilowymi bananami...) a moje krągłości jeszcze nie są aerodynamiczne...
Zanim dotarłam do połowy drogi „po płaskim” ze wskazaniem na „pod górkę” gardło paliło, oskrzele chrypiały a płuca chciały przecisnąć się pomiędzy żebrami. Nogi paliły i ciągnęły jak po pierwszej depilacji woskiem...Kolana rozjeżdżały się na wszystkie strony i drżały jak przed pierwszą randką...
Gdy zlana potem, charcząca i przewieszona przez kierownik maseratti umierałam pod gwiazdami, wyzywałam sobie od kretynek, leniwych krów i innymi równie obrazowymi słowami miałam dla siebie szczere wyrazy uznania za kolejną próbę spektakularnego samobójstwa ( nieudaną – koniec aplauzu...)
Stara i głupia.


środa, 3 lutego 2016

Względna estetyka uczuć.





Sorrky dzisiaj emocjonującej historii nie będzie. 
Nowy odcinek mojego self lansu też poczeka na lepszy czas. 
Dlaczego?
Głównie z dwóch powodów.

  1. cholernie chce mi się spać.
  2. Od powrotu do domu ( chociaż ekscytacja od rana też zeżarła mi energię...) siedziałam w stajni u naszych nowych pociech - dwóch maleńkich kózek. Nasza najstarsza koza została nieoczekiwanie (pewnie tylko dla nas...) babcią. Marynia, czarne diablę które w lutym ubiegłego roku przyszło na świat urodziła dzisiaj w nocy dwoje dzieciątek. Co ciekawsze "kozi zestaw" jest prawie identyczny z ubiegłorocznym przychówkiem. Madzia urodziła dwójkę: czarną Marynię (biały nosek i uszy) i białego Edzia. Marynia ma dokładnie tak samo umaszczone dzieci...tyle że to dwie rozkoszne dziewczynki. I tyle szczęścia, że nie będziemy nikogo jeść..
Siedziałam w stajni. Patrzyłam jak koziony zabawnie stawiają pierwsze kroki, jak próbują brykać. Maleństwa nieporadnie i nieśmiało podchodziły do mnie, obwąchiwały a ta czarna miniaturka nawet zaczęła mnie obgryzać - czuję że się zaprzyjaźnimy :) Śmieszne, komiczne a rozkoszne do łez. Jak wszystkie małe stworzonka. Oprócz małych dzieci - no sorry ale ta estetyka do mnie nie przemawia... 
Teraz czeka nas wybór imion dla dziewczynek. Myślę, że jedną można by nazwać Natka ( od Natalia - podrzucone przez Anię P.) Zobaczymy.      

wtorek, 2 lutego 2016

Trudne przyjemności...

Następny odcinek horroru detalicznego czyli dreszczowca z istotnymi elementami autopromocji w odcinkach. Tym razem będzie to czczenie alternatywnych metod wychowawczych.
Brzmi niewiarygodnie? Szczególnie wobec znanej powszechnie mojej opinii o zawodności metod wychowawczych w polskim systemie edukacyjnym ( dosłownie: ”W Twoim wypadku system szkolnictwa zawiódł...” czyli proste „Jesteś idiotą” ) ?
No i pora na małą grę wstępną.
Odsłona pierwsza.
Wprowadzenie w temat skostniałych po latach ciągotach.
Wiem że i tak nie wszyscy w to uwierzą ale mam w swoim życiu epizod nauczycielski. Nie mam na myśli szkoły. Nie mówię o gorącym romansie z nauczycielem. Mówię o etacie nauczycielskim. Brzmi przerażająco? Dla tych co mają dzieci – NA PEWNO! Sama wizja że Martusia kształtuje młode, wrażliwe umysły na swój pokręcony wzór może przerażać!
Ale spokojnie. Epizod w pokoju nauczycielskim trwał jeden niezwykły rok i polegał głównie na niezniechęcaniu młodzieży do wybranego zawodu ( i tak uważali mnie za oszołoma pierwszej wody bo twierdziłam że pracowałam w zawodzie nie dla kasy tylko z przyjemności...) i chlaniu po barach z moimi „uczniami”. Nie miałam okazji skazić całego pokolenia. Szkoda.
Odsłona druga.
Każdy z doświadczeniem handlowym ( nieważne czy hurt czy detal ) ma swój ulubiony typ klientów. Kryteria są różne; albo chodzi o takich z którymi pracuje się przyjemnie, albo tych których po prostu łatwo nakręcić na kupno. Zależy od gustu. Moi ulubieni klienci zazwyczaj kończą jako moi bliscy znajomi, lub nawet przyjaciele. Rekord pobiłam gdy na wieczorze panieńskim mojej znajomej spaliłam, PRZYPADKOWO i nie sama!! jej firanki ( nie wiedziałyśmy że powinno się palić papierosów w pobliżu rumu...) A ona była najpierw moją klientką...
Ale jest i ciemna strona handlu. Klienci z którymi pracuje się ciężko, nieprzyjemnie i … proszę wstawić dowolne pasujące do własnej opinii określenia. Ja ograniczę się do stwierdzenia że moja mantra „ jakiś mnie Panie Boże stworzył takim mnie miej...” może być dla młodszych lub mniej odpornych psychicznie, niewystarczająca...
Akcja właściwa.
Moim „ulubionym” sortem klientów są menele i podobnej maści śmierdziele. Wiem że to niehumanitarne i nieetyczne. Ale co ja na to poradzę??! Mam czuły węch i działającą wyobraźnię!!
Upodobanie do „miśków” zapewne narodziło się z czasów warszawskiego TC i woniejących „klientów” na miejscówkach wzdłuż balustrad...Zapewne kilku rezydentów naszego cafe i kanap we Wrocławiu też przyczyniło się do zbudowania pomiędzy mną a takimi „klientami” mostu przyjaźni. Teraz Kauschwitz i dyżury na monopolu rozwiną niewątpliwie tą więź mocno.
Najmocniej przekonuję się o tym na kasie 9 i 3/4...Uwielbiam ten zapaszek ludzkiego brudu, niepranych, zapoconych lub zapleśniałych ubrań, okraszonych wtartą w strategicznych miejscach kroplą czy dwoma l'eux de mocz lub chanel no13 dla zaniedbanych pań „the cat”. Do tego bukietu dorzucę czarowną nutę wczorajszej imprezy i desperackiej potrzeby klina. A!!! I mój ulubiony : zapach dymu z ogniska...
Zazwyczaj staram się zachować kamienną twarz Indianina i absolutny spokój jak wyczuwam, słyszę czy widzę takich „klientów” Ale jak przychodzą z butelkami do kasy 9 i 3/4 czasami nie jestem sobą. Nie jestem uprzejma. Nie jestem miła. Nie uśmiecham się. Chcą oddać butelki? Dobrze. Ale to nie znaczy że mam skakać koło nich. Mają robić to co ja chcę więc : „zapraszam do kolejki” z zimnym uśmiechem żeby sprawiło mi to przyjemność ( procedury: pierwszeństwo z prawej strony czyli nie pracuję w stereo...) „ proszę czekać aż rozładuję kolejkę..”, „nie jest pan w niczym lepszy od reszty klientów, więc czeka pan na swoją kolej..” 
Uwielbiam ten słabo maskowany grymas niezadowolenia i pełne wyrzutu „ale pani kierowniczko!”
"P r o s z ę    m n i e  n i e o b r a ż a ć  i   s t a n ą ć  w   k o l e j c e..." sprawia mi zajebistą radochę :)
Gwoźdź programu.
Grudzień. Mroźny dzień. Śnieg na ulicach, mróz kilkanaście stopni. Wieczorny dyżur na monopolu, czyli normalna dawka rozrywki. Późno. Nie ma dużo ludzi, 2-3 osoby czeka przy taśmie. Akurat spojrzałam w kierunku wejścia i widzę że wchodzi do sklepu dwóch mocno zmarzniętych najlepszych reprezentantów mojego ulubionego gatunku homo jaboliensis. Patrzą kto jest przy kasie. Słyszę:
 - No nie!!Dziś znowu ta krowa!!
I zawijają na pięcie – wychodzą.

Przyznaję: duma z własnych zdolności pedagogicznych rozpiera mnie za każdym razem jak idę na monopol.

poniedziałek, 1 lutego 2016

No i po co mi było to wszystko?

Jestem meduzą bez kręgosłupa!
Dałam się namówić na kolejnego zżeracza czasu. I to mało rozrywkowego... Bo przy grach online czy facebookowych przynajmniej się bawię...Masakra.
Ciągle zastanawiałam się czy to jest najlepszy pomysł ale doszłam do wniosku, że zawsze mogę te wpisy usunąć ( chyba....) więc tak znowu nie ryzykuję. Co najwyżej za kilka/kilkanaście dni ( w zależności od tego jak długo będzie mi się chciało to robić ) niektórzy ze znajomych przestaną mnie widzieć, kilku przestanie się do mnie odzywać a zapewne znajdą się tacy którzy będą na mój widok robić znak krzyża...
Dla smaczku dzisiejszego wieczora.
Od kilku dni wieczorem oglądam sobie 2-3 odcinki ( w zależności kiedy zasnę...) serialu "Mentalista". Każdy ma swój sposób na zasypianie - mi ostatnio najlepiej robi tv...
Polecam sobie obejrzeć. Paniom powinien spodobać się główny bohater Patrick Jane (choć to kwestia gustu) i jego blond kędziorki. Nie w moim typie.
Lubię ten serial - fajnie zrobiony, akcja z biglem, i pośmiać się można. Niestety paradoksalnie każdy odcinek to mała dawka cierpienia. Już wyjaśniam. Na freedisc z którego korzystam przed każdym odcinkiem i 2 razy w ciągu 42 minut są reklamy ( taki urok darmowego portalu ). Wiem - buduję napięcie jak Hitchcock, każdy czeka na trzęsienie ziemi...
No i owszem. Tu zaczyna się ten kawałek w którym wszyscy wstrzymują oddech a niewiasty o słabych nerwach drą się jak opętane. 
Od 26 odcinków tego mimo wszystko przyjemnego serialu, jestem skazana na oglądanie TRZY razy w ciągu odcinka reklam Kauschwitzu...
Wiem. Żadna rewelacja. Reklama dźwignią handlu. Telewizja kłamie i takie tam. Ci o mocniejszych nerwach niech sobie poszukają w necie reklam K ( o matko! cóż za masochizm ale...no cóż każdy ma jakieś hobby...) Ileż tam kłamstwa, obłudy, fałszu! Chociaż nie! Powinnam inaczej to nazwać : science fiction!!! 
To jest Nibylandia.
Czysto. Pełno towaru. Warzywa pod linijkę. Wędliny i sery w fantazyjnych dekoracjach.
Ludzie. Nie te smętne dziady, gbury i buraki jakie widzę na co dzień. Wszystko młode, kolorowe i ...o zgrozo!!! uśmiechnięte...
I pracownicy. Facet, który patrzy z miłością na kalafiora ( zboczeniec - kalafior był goły, obrany z liści niezgodny ze standardami K) Facet z piekarni ( facet na piekarni!!????) Lada bez noża w ręku (niezgodne z logiką...) No i gwóźdź do trumny: dwie kasjerki. No. Dwie. 
I tak zostałam ściągnięta na ziemię. W prawdzie przekłamania się nie dało uniknąć - tak szeroki uśmiech to można u nas zobaczyć jak wychodzimy z roboty ale liczba się zgadza :) 

Po radosnym początku z nadzieją, że doczekam raczej zbiorowego ostracyzmu niż stalkera-wielbiciela wytrąbię szklankę cydru zmieszanego z wódką i pozdrawiam z puchu mojej podusi.
Wredna taka :)