Z
cyklu "To nie jest śmieszne", obiecana druga część
moich przemyśleń związanych z tym, co się odwala w polskiej
polityce ostatnio. Trochę je ubogaciłam, więc długie
niepomiernie, jako że znowu do mnie dzisiaj dotarły niusy, które
sprawiają, że mam natłok myśli i słów bardzo, bardzo
wulgarnych.
Do
rzeczy - dzisiaj w radio usłyszałam, że zbierają podpisy pod
petycją, żeby tę skandaliczną ustawę o całkowitym zakazie
aborcji ustanowić natentychmiast. Umówmy się, że każdy facet,
który się pod taką petycją podpisze, powinien od razu powiedzieć
swojej córce/żonie/dziewczynie/siostrze, że z racji tego, że nie
jest człowiekiem, tylko naroślą na macicy, to niech se nie
wyobraża, że jest cokolwiek warta. Jeżeli jakakolwiek kobieta się
pod tą petycją podpisze, to właściwie może się od razu zrzec
praw do własnego ciała, dla zaoszczędzenia czasu. Ale jak znam
życie, pod tym będą się podpisywać jednakowoż głównie głupi
faceci.
Tu
z całą mocą zaznaczam, że nie chodzi mi o wszystkich facetów,
jako że znam spore grono mężczyzn, którzy akurat nie muszą sobie
rekompensować życiowych niepowodzeń mizoginizmem. Tak jak nie
wszystkie feministki to niedoruchane pasztety z nieogolonymi pachami
i wąsem – (cliche stworzone zresztą przez tych, którym się
wydaje, że skoro główną siłą napędową mężczyzny jest chęć
zaruchania, to także samo dominantą motywacyjną kobiety jest chęć
bycia ruchaną…) – tak nie wszyscy faceci głosujący za prawem
kobiet o samostanowieniu to skapciali pantoflarze albo geje.
Naprawdę. Nie rozumiem wprawdzie tej korelacji między byciem gejem
a uznawaniem kobiety za równą sobie i rozumieć nie zamierzam,
piszę o tym dlatego, że istnieją ludzie, którzy tak właśnie
myślą, nie pytajcie dlaczego. Ale, ad meritum - będzie mowa
właśnie o tej przekarmionej patriarchalną papką męskiej ciżbie,
która z oczywistych względów może se tylko pofantazjować o
cudzie dawania życia. Bo niech mnie żaden pajac nie rozśmiesza
twierdzeniem, że to mężczyzna daje życie.
„Bez
faceta, to miałybyście tam w środku puste flaki” albo „dziecko
należy w 50% do matki i 50% do ojca”. Są to autentyczne
komentarze zwolenników uświęcania życia cudzym kosztem i
argumenty przeciwko temu, że kobieta może stanowić o losie
zapłodnionej komórki, umieszczone pod wpisami o katastrofalnych
skutkach zakazu aborcji. Bardzo mnie one rozczulają, doprawdy,
szczególnie ten o przynależności dziecka jako przedmiotu. Drodzy
debile, tak gwoli ścisłości - do zapłodnienia nie jest potrzebny
facet, tylko jego sperma. To zasadnicza różnica. Bo jakkolwiek
udało się w warunkach laboratoryjnych wyhodować ludzki zarodek, to
jeszcze nie słyszałam o przypadku inkubowania tegoż zarodka w
jakiejś maszynie, do momentu optymalnego rozwoju. Tę funkcję nadal
spełnia i spełniać będzie kobiece ciało, kobieta więc nie jest
tutaj tylko dawcą jajeczka (jak mężczyzna dawcą nasienia), ale
jest również żywym istnieniem, które dzieli swoje ciało z innym
ciałem przez dziewięć miesięcy – to jest coś, czego żaden
mężczyzna nigdy nie doświadczy i nigdy nie pojmie. Więc o ile w
sensie genetycznym dziecko ma w połowie DNA swojego ojca, to matka
zawsze będzie miała większy udział w tworzeniu życia. Innymi
słowy – bez fizycznej partycypacji kobiety jeszcze się żaden nie
urodził, za to cała masa dzieci urodziła się bez fizycznego
udziału mężczyzny. Tak sobie myślę, że to niektórych facetów
o małych, nieprawdaż, móżdżkach musi bardzo boleć i bardzo tego
nie rozumieją, że jak to tak. A wiadomo, że jak się czegoś nie
rozumie, należy to natychmiast potępić. Kościół tak robi od lat
i wspaniale się z tym czuje, więc dlaczego Janusze i Sebixy mają
robić inaczej…?
Bo
to właśnie Kościół, a może raczej Episkopat i podległych im
księży, obwiniam za taki stan rzeczy, że wyrządzanie kobietom
krzywdy podciąga się pod wiarę i patriotyzm, z krzyżem na piersi
i Bogiem na ustach. To musi być doprawdy silna wiara, że do
przestrzegania jej dogmatów trzeba ludzi zmuszać świeckim prawem,
a nie przekonywać boskim słowem.
Podobno
jednym z powodów, dla których ten horrendalnie niehumanitarny
projekt antyaborcyjny jest popierany, jest fakt, że chociaż nie
jesteśmy państwem wyznaniowym (jeszcze), to 95% Polaków jest
katolikami. Aha. Po pierwsze – nawet jeśli faktycznie te dane są
prawdziwe (w co mocno wątpię), to nie wydaje mi się, żeby wszyscy
katolicy chcieli gorąco składać w ofierze swoje żony, córki,
kuzynki i siostrzenice - na ołtarzu religii. A po drugie to
większość Polaków jest takimi katolikami, jak ja jestem fanką
fitnessu – pomysł niby niezły, czasami se pobiegam, jak mnie kto
na bieżnię wyciągnie, raz w tygodniu wpierniczę kiełki, ale tak
ogólnie to jakby szału nie ma. Więc jeśli ktoś w kościele bywa
wyłącznie na święcenie jajek i pasterkę oraz wprawdzie wziął
ślub kościelny, bo babcia Gienia kazała, ale generalnie to
wszelkie inne katolickie przykazy ma jakby lekko gdzieś – to
trudno mówić, że jest katolikiem. Poza tym – jak mówią
internety – chodzenie do kościoła czyni cię w ten sam sposób
osobą wierzącą, w jaki stanie w garażu czyni cię samochodem.
Przez osmozę, najwyraźniej.
Projekt
ma poparcie Episkopatu oczywiście, co jakoś specjalnie nie dziwi,
jako że w zasadzie jest spełnieniem mokrych księżych snów o
gloryfikacji cierpienia i zupełnej kontroli nad człowiekiem, zanim
jeszcze nawet można o człowieku w biologicznym sensie mówić.
Bardzo to pokrzepiające, że stowarzyszenie facetów w fikuśnych
kieckach, którzy zarabiają na życie ceremonialnym piciem wina i
czczeniem obrazków oraz odprawianiem sakramentów, za które nie
powinni brać ani złotówki – więcej wie o rodzinie, kobiecych
macicach i dzieciach, niż ludzie, którzy akurat mają – rodzinę,
macicę i dzieci. Doprawdy, od razu mi lepiej, że parają się tym
fachowcy. Nie dość zatem, że zajmują się tym „prawem” (no
nie mogę bez cudzysłowu…) ludzie, których to właściwie nie
dotyczy, to najgorsze jest to, że tym wszystkim cywilnym zwolennikom
zakazu aborcji też się wydaje, że ich to nie dotyczy. Bo, wiecie,
aborcja jest dla kurew i feministek, a nie dla porządnych ludzi.
Dziewczyny z dobrych, katolickich domów nie padają ofiarami
gwałtów, a jak ktoś się naprawdę dużo modli to urodzi zdrowe
dziecko, chociaż lekarz twierdzi, że nie, ale to pewnie komuch.
Dopiero, kiedy zaczyna to wszystko ich dotyczyć, to robią
„wyjątki”. Ale zdania nie zmieniają. Za prof. Dębskim „bo to
jest WYJĄTKOWA sytuacja.” Bo to my, a nie oni. Za ten podział
obwiniam nie tylko kościelnych hierarchów, którzy straszą
islamem, ale poziomem fundamentalizmu niewiele się różnią od
imamów, ale i PiS, który żeśmy se niby wybrali.
Od
ostatnich wyborów moja świadomość polityczna rośnie i to
bynajmniej nie dlatego, że akurat nie mam nic innego do roboty niż
upolitycznianie światopoglądu, ale raczej z powodu prostej prawdy,
że nawet jeśli ja się nie zajmuję polityką, to polityka zajmie
się mną. Jak widać. Bo to nie jest tak, że polityka to jakiś
legendarny potwór, coś jak smoki – wszyscy niby wiedzą, jak
wygląda, ale w sumie to nikt z bliska nie widział. Polityka jest
bardziej podobna do pcheł – nawet kiedy się bardzo uważa, to i
tak człowieka oblezie. Obłazi nas teraz, ludzie, nie wiem, jak
można tego nie widzieć. U bardzo wielu Polaków pokutuje
peerelowski sposób myślenia o polityce, jako o jakimś odległym i
obcym procesie, który zachodzi na jakimś mitycznym wyższym
szczeblu i i tak nie ma się na to wpływu, więc po cholerę się
tym zajmować. I to właśnie dlatego frekwencja podczas ostatnich
wyborów była tak opłakana. Również dlatego mamy teraz jak mamy,
bo ludzie uznawszy, że nie mają wpływu tak czy owak, olali, więc
wybory wygrało ugrupowanie, które zamiast poglądów ma pretensje i
w dodatku weszło w bardzo lukratywny dla obydwu stron, układ
biznesowy z polskim Episkopatem. Nie żeby poprzednie partie rządzące
nie pozwalały Kościołowi robić właściwie wszystkiego, co mu się
podoba, ale tym razem ta relacja jest wyjątkowo zażyła, co widać
po ich ostatnim – nomen omen – dziecku, czyli projekcie
zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych, jakby, wiecie, do tej pory w
tej materii w Polsce panowała rozrzutność i degrengolada.
W
ogóle to se pozwolę na taką maleńką dygresyjkę – premierka
Becia Sz. stwierdziła, że dyskusji o prawie aborcyjnym nie ma, bo
nie ma takiego tematu, a w ogóle to projektu ustawy nie popiera jako
premier, tylko jest to jej prywatna opinia. Cudnie, tylko skoro
tematu nie ma, to co ona w takim razie poparła, jako ktokolwiek…?
I chyba nikt jej, biedaczce, nie powiedział, że jak jest się osobą
publiczną, to „zdanie prywatne” się wyraża w domu przy
obiedzie, bo jak się miele ozorem przed kamerami, to absolutnie
wszystko będzie widziane przez pryzmat zawodowy. Szczególnie, kiedy
ma się w umowie o pracę, nieprawdaż, że się jest premierem.
Jarosław K. natomiast projekt popiera, bo jest katolikiem, więc
musi. Czyli – w domyśle - że jeśli ktoś nie popiera, to nie
jest katolikiem, a co za tym idzie, to nie może się nazywać
Polakiem. Fantastycznie. Szkoda, że – naturalnie - tak naprawdę
oczywiście w tym wycieraniu sobie gęby katolickim społeczeństwem,
chodzi wyłącznie o to, żeby zrobić dobrze Episkopatowi, bo wtedy
Episkopat poprze działania partii Prawych i Sprawiedliwych we w
zasadzie każdej innej sprawie. Poprze i będzie głosił z ambon, a
elektorat – czyli Młodzież Wszechpolska po sześćdziesiątce i
masa ludzi, którym się porąbała religia z tradycją – posłucha.
Jak posłuchała w październiku.
Niezmiernie
frapujące jest to, że co kogo zapytam, to oni na PiS nie głosowali.
Zapominają tylko dodać, że nie poszli na głosowanie w ogóle,
więc dali im wygrać walkowerem, po prostu. Tak się kończy nie
łażenie na wybory, bo były w niedzielę i komu się chce podnosić
dupę z kanapy. Kto więc na nich głosował? Ktoś musiał, nie?
Moherowe berety i słuchacze Radia Maryja, to raz, oczywiście. Ale
nie zapominajmy też o młodych gniewnych, którzy poprzedniego
panowania PiSu nie pamiętają, bo są szczylami, a którzy świeżo
nabyte prawa wyborcze wykorzystali – jak każdą swobodę
przynoszoną przez magiczną granicę osiemnastu lat – w sposób
idiotyczny. Nie zadali sobie trudu zapoznania się z programem
jakiejkolwiek partii, tylko głosowali na PiS, bo PO ssie. Patriotyzm
rozumieją przez noszenie koszulki ze znakiem Polski Walczącej i
pierdzenie w pościel w deseń zrujnowanej po wojnie Warszawy. Jest
to urocze na tak wiele sposobów, że nie wiem, który podoba mi się
bardziej.
Pomieszał
im się w głowach patriotyzm z fanatyczną ksenofobią. Poza tym są
pełni złości i pretensji, bo w Polsce NADAL nie ma drugiej
Japonii, ledwo wiążą koniec z końcem, a tymczasem młodzi Niemcy
zarabiają krocie i jeżdżą beemkami, a przecież przegrali wojnę,
więc czyja to wina jest?! Jedno trzeba PiSowi przyznać, że się
pięknie wstrzelili w ten ogólnopolski pretensizm do kompletnie
wszystkich i wszystkiego. W połączeniu z latami kościelnej
indoktrynacji powstała taka mieszanka nienasyconego faszyzmu, że
doprawdy palce lizać.
Czytałam
swego czasu taką historyjkę – nie wiem, czy prawdziwą, ale
wymowną. Mam nadzieję, że powtórzę wystarczające wiernie: po
wojnie Gałczyński, niepocieszony kierunkiem rozwoju ojczyzny,
szalał pijany po mieszkaniu, krzycząc, że w tym kraju to już
niedługo niczego nie będzie, tylko pegieery i pochody
pierwszomajowe. Niekoniecznie pijana, ale równie niepocieszona,
pozwolę sobie sparafrazować – że w tym kraju zostaną tylko
kościoły i pomniki smoleńskie. Na szczęście Gałczyński nie
miał profetycznej wizji. Mam nadzieję, że ja też nie mam.