Pamiętacie
zdjęcie z facebooka a na nim tajemnicze farfocle? Nasiona czarnej
malwy to były. Dzisiaj wykorzystując dzień tzw wolny zaczęłam
akcję rolniczo-ogrodniczą. Przygotowałam skrzyneczkę i wysiałam
nasionka. Za jakiś czas gdy siewki będą miały dwa listki,
przesadzę do rozsadnika i będę zachęcać maluchy żeby zdrowo
rosły.
Malwa czarna - 11,04 wysiew |
Odgrażałam
się że uruchomię swoje supermoce ogrodnicze i będzie zielsko rosło
jak szalone. Co po niektórzy podśmiewali się ze mnie kpiąco ale
wybaczam bo ignoranci nie wiedzą …
Zaczęło
się dawno i niewinnie ale już wtedy było widać że to wszystko z
przekory i wrednego charakteru. Miałam wtedy jakiś etap ogródkowy
– spędzałam dużo czasu grzebiąc w ziemi (umiejętności
przydatne do pochówku wszelkiej maści na potem...) sadząc,
pieląc, siejąc, tnąc i takie tam. O dziwo całkiem fajnie to
wychodziło, znaczy rosło na potęgę.
Zieloni
z zazdrości członkowie rodziny prosili o szczepki, nasiona,
sadzonki. Z uporem maniaka odmawiałam. Nie tylko dlatego że
dzielenie się owocami mojej pracy nie leży w mojej naturze (
spadaj! ) Jeśli grzeczne „nie” nie wystarczało pytałam czy
wujek/ciotka ( zależy na kogo wypadło ) chce wymordować swoje
dzieci/wnuki. Zazwyczaj za pierwszym kopem nie kapowali o co chodzi.
Musiałam wtedy zdradzić prawdziwy powód „nieużyteczności
rodzinnej”... Większość roślin jakie hodowałam w domu i w
ogródku była trująca... Ot takie hobby.
Skutek
uboczny? Opinia pojebanej idiotki i „czarnej owcy” a co za tym
idzie ŚWIĘTY SPOKÓJ...Warto było.
No
i ta niezachwiana wiara co bliżej wtajemniczonych „wetkniesz
kamień w ziemię to zakwitnie...”
W
mieszkaniu moich teściów rosła sobie roślinka – begonia,
gatunku z lenistwa niezidentyfikowanego. Kilka liści i nic więcej.
Tylko liście. Wielkie, bladozielone, błyszczące na długich
kosmatych łodygach. Cholernie mi się podobały.
Pan
P. poprosił matkę żeby dała mi szczepkę. Dostałam trzy liście.
Okazało się że tą odmianę begonii rozmnaża się z liści.
Wsadza się najpierw łodyżkę w wodę i czeka aż wypuści korzonki
a potem listki. Dopiero wtedy ostrożnie nasadza się do doniczki.
Ostrożnie bo lepiej nie uszkodzić tych listków. Oczywiście moje
przyszłe starania o uzyskanie roślinki nie spotkały się z
nadziejami na sukces bo „i tak Ci się nie uda, bo to trudne...”
były bardzo...motywujące.
Zrobiłam
dokładnie wg „przepisu” a po kilku tygodniach bydle które
wyrosło nazwałam Kudłatym. Kochane zielsko tak się rozrosło, że
wykolegowało mnie ze stołu jadalnego bo tylko tam się mieścił.
Gdy pan P wracał do domu i opowiadał rodzicielce o postępach w
pacyfikacji rozszalałej dżungli pewnie się tam DZIAŁO! Gula
skakała i piana z pyska się toczyła... A gdy Kudłaty na dodatek
zakwitł doczekałam jednej z dwóch wizyt osobistych, bo przecież
to nie możliwe :)
Kiedy
kot złamał kilka liści a ja bezwiednie wetknęłam je po prostu do
doniczki, dżungla osiągnęła etap drugi intensywnego rozrostu – bo moczenie w wodzie
okazało się nie potrzebne i było obliczone raczej na zniechęcenie mnie.
Produkcję
begonii wdrożyłam natychmiast.
Wszystkie
moje znajome i przyjaciółki, siostry i ciotki, które niebacznie
zaprosiły mnie na urodziny/imieniny czy inne okoliczności dostały
„potomstwo” Kudłatego.
Do
dziś dnia w sypialni mam któreś tam z kolei pokolenie po Kudłatym.
Moja siostra ją ma i te elementy z rodziny którym udało się nie
zmarnować tej mało wymagającej roślinki. Jeśli komuś się
podoba to daję gotowe doniczki albo liście do samodzielnego
montażu.
Ale nie zdradzam jednej rzeczy.
Że
nie do końca zarzuciłam dawne hobby.
Że
nadal hoduję trujące rośliny.
Że
niewinna begonia też potrafi być groźna.
Że
nie truje.
Że
parzy.
A
teraz malwa? Coś tak zwyczajnego? Spokojnego? Ba! Pożytecznego?
Starzeję się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz