Etykiety

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Horror tym razem botaniczny czyli jak to z zielskiem bywa...

Pamiętacie zdjęcie z facebooka a na nim tajemnicze farfocle? Nasiona czarnej malwy to były. Dzisiaj wykorzystując dzień tzw wolny zaczęłam akcję rolniczo-ogrodniczą. Przygotowałam skrzyneczkę i wysiałam nasionka. Za jakiś czas gdy siewki będą miały dwa listki, przesadzę do rozsadnika i będę zachęcać maluchy żeby zdrowo rosły.

Malwa czarna - 11,04 wysiew

Odgrażałam się że uruchomię swoje supermoce ogrodnicze i będzie zielsko rosło jak szalone. Co po niektórzy podśmiewali się ze mnie kpiąco ale wybaczam bo ignoranci nie wiedzą …
Zaczęło się dawno i niewinnie ale już wtedy było widać że to wszystko z przekory i wrednego charakteru. Miałam wtedy jakiś etap ogródkowy – spędzałam dużo czasu grzebiąc w ziemi (umiejętności przydatne do pochówku wszelkiej maści na potem...) sadząc, pieląc, siejąc, tnąc i takie tam. O dziwo całkiem fajnie to wychodziło, znaczy rosło na potęgę.
Zieloni z zazdrości członkowie rodziny prosili o szczepki, nasiona, sadzonki. Z uporem maniaka odmawiałam. Nie tylko dlatego że dzielenie się owocami mojej pracy nie leży w mojej naturze ( spadaj! ) Jeśli grzeczne „nie” nie wystarczało pytałam czy wujek/ciotka ( zależy na kogo wypadło ) chce wymordować swoje dzieci/wnuki. Zazwyczaj za pierwszym kopem nie kapowali o co chodzi. Musiałam wtedy zdradzić prawdziwy powód „nieużyteczności rodzinnej”... Większość roślin jakie hodowałam w domu i w ogródku była trująca... Ot takie hobby.
Skutek uboczny? Opinia pojebanej idiotki i „czarnej owcy” a co za tym idzie ŚWIĘTY SPOKÓJ...Warto było.
No i ta niezachwiana wiara co bliżej wtajemniczonych „wetkniesz kamień w ziemię to zakwitnie...”

W mieszkaniu moich teściów rosła sobie roślinka – begonia, gatunku z lenistwa niezidentyfikowanego. Kilka liści i nic więcej. Tylko liście. Wielkie, bladozielone, błyszczące na długich kosmatych łodygach. Cholernie mi się podobały.
Pan P. poprosił matkę żeby dała mi szczepkę. Dostałam trzy liście. Okazało się że tą odmianę begonii rozmnaża się z liści. Wsadza się najpierw łodyżkę w wodę i czeka aż wypuści korzonki a potem listki. Dopiero wtedy ostrożnie nasadza się do doniczki. Ostrożnie bo lepiej nie uszkodzić tych listków. Oczywiście moje przyszłe starania o uzyskanie roślinki nie spotkały się z nadziejami na sukces bo „i tak Ci się nie uda, bo to trudne...” były bardzo...motywujące.
Zrobiłam dokładnie wg „przepisu” a po kilku tygodniach bydle które wyrosło nazwałam Kudłatym. Kochane zielsko tak się rozrosło, że wykolegowało mnie ze stołu jadalnego bo tylko tam się mieścił. Gdy pan P wracał do domu i opowiadał rodzicielce o postępach w pacyfikacji rozszalałej dżungli pewnie się tam DZIAŁO! Gula skakała i piana z pyska się toczyła... A gdy Kudłaty na dodatek zakwitł doczekałam jednej z dwóch wizyt osobistych, bo przecież to nie możliwe :)
Kiedy kot złamał kilka liści a ja bezwiednie wetknęłam je po prostu do doniczki, dżungla osiągnęła etap drugi intensywnego rozrostu – bo moczenie w wodzie okazało się nie potrzebne i było obliczone raczej na zniechęcenie mnie.
Produkcję begonii wdrożyłam natychmiast.
Wszystkie moje znajome i przyjaciółki, siostry i ciotki, które niebacznie zaprosiły mnie na urodziny/imieniny czy inne okoliczności dostały „potomstwo” Kudłatego.
Do dziś dnia w sypialni mam któreś tam z kolei pokolenie po Kudłatym. Moja siostra ją ma i te elementy z rodziny którym udało się nie zmarnować tej mało wymagającej roślinki. Jeśli komuś się podoba to daję gotowe doniczki albo liście do samodzielnego montażu. 
Ale nie zdradzam jednej rzeczy.
Że nie do końca zarzuciłam dawne hobby.
Że nadal hoduję trujące rośliny.
Że niewinna begonia też potrafi być groźna.
Że nie truje.
Że parzy.


A teraz malwa? Coś tak zwyczajnego? Spokojnego? Ba! Pożytecznego? Starzeję się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz