Etykiety

czwartek, 28 kwietnia 2016

27 kwietnia

No cóż kolejny dzień jak co dzień.
Z tą różnicą, że mój „dar” jasnowidzenia lekko dał o sobie znać.
Żadnych fajerwerków: po prostu cholernie nie chciało mi się jechać do roboty. Ale żeby było jasne: nie mam tak na co dzień że CHCE mi się iść do roboty. O nie! Tylko za czasów dużego salonu we Wrocławiu chciało mi się chodzić do pracy, bo praca tam sprawiała mi zajebistą przyjemność i radochę po pachy ( pewnie też ma to związek z tym sufitem co mi spadł na łeb...)
Patrzyłam na niebo i z szaloną niechęcią myślałam o jeździe rowerem do stacji. Czułam deszcz w kościach.
Troszkę z wyrzutami sumienia zapytałam ojca:
  • Chce ci się jechać na Mrozy czy nie chce tak samo jak mi...?
Na szczęście chciało się bardziej niż mi...Dzięki temu w 15 minut później NIE zmokłam jak podstarzała kura bo zaczęło lać. I sucha jak kiełbasa krakowska dotarłam do roboty, bo nie udało mi się zapomnieć parasola :)
No i wieczorem.
Zimno. Ciemno i mokro. A i do domu daleko. Lało zdrowo. Dobra dusza podwiozła mnie do stacji a potem równie dobra dusza odebrała mnie z pociągu. W domu ciepło, sucho i 40 minut zapasu na drobne rozrywki. Oj miałam ja przebłysk geniuszu!

Dla mnie plus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz