Etykiety

środa, 20 kwietnia 2016

Zło w czystej postaci czyli ciotka – samo – zło ma się dobrze...



Dopadła mnie przeszłość.
Nie że przeszłość- przeszłość ale przeszłość jako taka ( przeszłość-przeszłość wie że co jak co ale prawy sierpowy wyprowadzam po mistrzowsku i mogę w/w „przeszłości” wywalić kolejną jedynkę...)
Przeszłość jako taka mnie dopadła i to dwukrotnie.
Najpierw kilka dni temu dzwoni dawno niewidziany kolega i pyta jakim cudem jeszcze żyję.
Nie muszę chyba dodawać że niezmiernie mnie zdziwił ( i oburzył!!) takim dictum...MOI? Jakim? Cudem? Żyję?
Kiedyś już wspominałam. Przeżyłam potop i asteroidę. Dinozaury wykończyła a mnie miała też? To taki może był plan...Nie udało się. Zobaczyłam Stonehenge zanim zostało ruiną i zeszyty do szkoły z ratuszem Poznania na okładce – i byle kamień...? Żart.
Jakim cudem ja jeszcze żyję? Bo widział mnie na peronie w MM w blasku dnia i dziwi go że nie spopieliło mnie słońce...
No faktycznie. Miałam 3 dni pierwszych zmian i mogło być dziwnym widzieć mnie za dnia :) I dla osoby, która kiedyś znała mnie na co dzień pod mianem „ciotka-samo-zło” wydawać się mogło dziwnym że na podobieństwo wampirów słońce nie zamieniło mnie w kupkę kurzu...
Naiwności młodzieńcza...po czterdziestce powracasz ze zdwojoną siłą...
No a potem to sakramentalne „Przepraszam czy pani nie pracowała przypadkiem...taka znajoma twarz...no to było tyyyle lat temu...”czyli atak przeszłości z bańki.
Ja wiem że nie mam pyska libańskiego pasterza wielbłądów, więc łatwo mnie zapamiętać – szczególnie że akurat TAM czyli na Brackiej to ja się minimalnie wyróżniałam. Ale mylenie mnie z inną pracownicą TC to maleńki nietakt.
Nie jestem aż tak wielka ( duża ale bez przesady).
Nie mam ani tym bardziej nie noszę kanarkowo-musztardowej garsony ( garsonka to za mało...) w kwiatki ( prędzej glany lub ramoneski można się po mnie spodziewać...)
Ale z drugiej strony...Zagadkowy pan musiał się nieźle wysilić z pamięcią. Moja „bliźniaczka” pracowała na samym początku Brackiej i nie popracowała długo. Ale była charakterystyczna.
Uzgodniwszy nieporozumienie i odkrywszy kto-jest-kto pan uradowany że nie ma aż takiej sklerozy ( w końcu przynajmniej czaso-przestrzeń się zgadzała, co z tego że osoba nie...) oddalił się pozostawiwszy mnie w niesmaku.
Nie pamiętam skąd się wzięła „ciotka-samo-zło”.
Ktoś rzucił.
Ktoś podchwycił.
I zostało.
Było nas dwie starsze od innych babki – może dlatego „ciotka”. A że dla rozróżnienia dla jednej „dobrej” ta druga musiała być tą „złą”? Zapewne mój wiecznie radosny optymizm ( wszyscy zginiemy...) , serdeczność dla ludzkości ( ale głupi ci Rzymianie...) i bezgraniczna empatia dla drugiego człowieka ( „Czy twoja opowieść ma wzbudzić we mnie współczucie dla ciebie? Tak. Nie działa...) stoją za tym że przypadła mi rola tej ciekawszej ciotki :)
Nie powiem – mi pasowało.
I mam się dobrze.
W poniedziałek po wolnym weekendzie czyli niechętnie poszłam do pracy zwyczajowo na 2 zmianę. Powrót o 23 to klasyk tej zmiany.
Jak zwykle jadę swoim maseratti i dziwi mnie jedno: mijam kolejne latarnie a te gasną.
Przypadek?
Awaria?
Dokładnie w tej samej chwili gdy je mijam?
Nie wiem jak inni ale ja tam nie wierzę w przypadek. Niczym kwintesencja ciemności zabieram światło i życie. Nawet tak liche jak światło i życie ulicznych latarni. I jestem z siebie dumna!
Kilka minut później kolejne zjawiska udowodniły mi że nie wyszłam z wprawy.
Idę sobie pod górkę. Pcham rowerro. Po podwórku które mijam latają 3 psy. Oczywiście na mój widok zaczynają ujadać. Cholera. Mi tu czaszka pęka, walcząc z hrabiowską chorobą ( łeb mnie napierdala nie migrena...) a te durne pchlarze drą pyski. Zniechęcona i zła głosem pełnym słodyczy, pieszczoty i ociekającym boczkiem rzuciłam pod ich adresem :
  • Och, zamknijcie ryje!!
Wszystkie trzy psy jak jeden mąż płynnie przeszły z trybu „szczekanie do usranej śmierci” do „skowyt zbliżającej się śmierci” a w chwilę potem aplikacja „wycie nad trupem” została odpalona zdalnie...
Przystanęłam na chwilę i posłuchałam tych pieśni na moją cześć ( dodatkowym elementem było walka o charkoczące odzyskanie oddechu...) I nie ukrywam że uczczona właściwie pojechałam do domu.


Jaki morał z tej opowiastki: jeśli widzisz w oddali dym i łunę pożaru, słyszysz z oddali wycie psów i syren pomyśl że dla mnie to tęcza i śpiew skowronków....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz