Czuję
się osaczona.
Przez
ludzi, którzy mi mówią „dzień dobry” a ja nie mam zielonego
pojęcia skąd niby mogę ich znać.
Przez ludzi, którzy szczerzą
się do mnie na mieście, witają mnie gdy wsiadam do pociągu a ja
za cholerę nie wiem czy powinnam ich kojarzyć.
Przez ludzi, którzy
lepiej ode mnie znają mój grafik...
I
o dziwo mam kogoś na podobieństwo stalkera. Przerażające? No.
Brakuje
mi w tych chwilach Wrocławia. Szczególnie wczesnego Wrocławia.
Krąg znajomych wąski może i nie gwarantował mi jakiś wybuchów
towarzyskich ale dawał mi rozrywkę w anonimowości. Pokrętnie?
Niekoniecznie. Mogłam normalnie, w świetle dnia iść przez miasto
i miałam gwarancję, że nikt nie skojarzy mnie z mną. Nikt nie
będzie mi wypominał nocnych śpiewów pod Komendą Wojewódzką Policji po sąsiedzku (
miało to trochę nietypowy ale niestety też towarzysko zabarwiony
ciąg dalszy...było wybrać inny repertuar niż piosenka z dobranocki o smerfach...), nie nabijał się ze mnie po kolejnych „ciężkich
powrotach” do domu. Na spokojnie mogłam podpalić śmietniki,
zaciukać sąsiada, czy iść chodnikiem i śpiewać Nicklebacka na
ten przykład ( z Rammsteinem jakoś nie szło...)
Byłam tylko
twarzą w tłumie.
Oczywiście okazało się że też do czasu. Nie
minęło kilka miesięcy pracy TC w Arkadach, siedzę w knajpie z
kolegą Adamem ( mam nadzieję...) na piwie i co się dzieje?
Podchodzi do mnie koleś i pyta czy nadal potrzebuję drobnych. Nie
skojarzyłam. Okazało się, że facet pamiętał jak kilka dni
wcześniej był u nas w księgarni i prosiliśmy o drobne przy
wydawaniu reszty.
Zapamiętał mnie.
Pomyślałam, że za chwilę
stanę się słynna na tyle że będę musiała nosić maskę Zorro
wychodząc na miasto... No nie powiem. Później, przy innej okazji
okazało się, że faktycznie w pewnych kręgach byłam znana ale to
już inna opowieść. Z gatunku tych dla dorosłych...
Teraz
nie jest lepiej. Jeszcze niedawno wierzyłam, że klienci mało
przywiązują wagę do tego kto siedzi po drugiej stronie deski. Ale
no cóż? Myliłam się.
O
powitaniach na ulicy już nie wspominam. O zaczepianiu na peronie
też. O tym że gość dzisiaj zdziwił się, że jestem wcześnie w
pracy, bo przecież ja pracuję wieczorami...O tym że jest skądinąd
sympatyczny pan, który specjalnie przychodzi do Kauschwitzu w
Wigilię czy Wielką Sobotę, żeby mi złożyć życzenia świąteczne
– nic nie kupuje, staje w kolejce, podchodzi, składa życzenia i
wychodzi ( hobby?)
Jest
też „stalker”.
Poznałam
tego pana w Sylwestra. Podszedł do mojej kasy na monopolu i zapytał
gdzie jest jakiś kierownik, bo chciałby złożyć skargę. Na mnie.
- Bo ja chciałem się poskarżyć. Wracam po pracy, zmęczony. Staję w kolejce, żeby choć chwilkę odpocząć a pani co? Już moja kolej i mam sobie iść? Do czego to podobne?
Gdybym
miała siły wyszłabym zza deski i lutnęła durnia w ryj. Roboty
huk a temu głupoty w głowie...
- Jedyne co mogę panu na przyszłość obiecać to to że nigdy więcej się to nie powtórzy. Zacznę się opieprzać modelowo!
Facet
wyszczerzył się i szczęśliwy jak świnia w deszczu poszedł
precz.
I
zaczął się pojawiać. Sam. Z małżonką. Z wnuczką. Za każdym
razem wdawał się pogawędkę, miło i sympatycznie, czasem z
żartem. Było nawet fajnie. Spoko gość.
Do
czasu.
Niedawno,
przy okazji niedzielnego dyżuru na monopolu ( że też ja trafiam na
największych oszołomów w niedziele!...) znowu pan przyszedł. Z
żoną był. Podchodzą do kasy. Pan dzierży w ręku amaretto.
- Czy może pani mi powiedzieć czy to amaretto to dobre? ( epoka lodowcowa coś blisko...)
- Nie wiem, proszę pana...( ...ziąb...)
- No nie! Znowu przykład niekompetentnej obsługi w Kauflandzie. Przychodzi człowiek, chce się dowiedzieć, to nikt nic nie wie. Brak kompetencji i parszywe podejście do klienta.
Poczułam
jak szron osiada mi na brwiach...
Małżonka
trzepie go przez łeb.
- Przestań pieprzyć głupoty! Niech pani go nie słucha! Czy ty sobie wyobrażasz że dla twojego widzimisię pani ma próbować wszystkich alkoholi w sklepie? Pani się nie przejmuje , bo pani wie że on panią lubi, tylko że tak się popisuje? Powaliło cię tak dziewczynie dokuczać? Zobaczysz:pani się obrazi...!
No
właśnie. Żarty żartami ale nikt nie będzie mi zarzucał
niekompetencji czy złego podejścia do klientów - lodowiec zbliżył
się na wyciągnięcie ręki. Wyciągnęłam z szufladki „mrożonki”
uśmiech podręczny nr 3.
- Ależ nic się nie stało. Niestety muszę przyznać panu rację. Powinnam znać smak każdego trunku. Niedopatrzenie ze strony firmy – nie refundują testerów a zakładowa opieka medyczna nie przewiduje przeszczepów wątroby jako leczenia choroby zawodowej. Ale z drugiej strony? Mam w kuchni komplet noży. Czy z tego powodu powinnam zawodowo zajmować się również podrzynaniem gardeł???
Pani
kwiknęła. Pan z błogim szczęściem na pysku, gruchnął śmiechem
i powiedział:
- Ile ja bym dał, żeby to pani była moją synową a nie ta krowa którą przyprowadził nasz syn!!!
I
natychmiast pożałowałam że w ogóle się odezwałam.
Tak
się składa, że syna kojarzę. Wiem, że z moim przebiegiem, i z
moją aparycją nie ma co wybrzydzać ale dziękuję – nie
skorzystam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz