Etykiety

piątek, 12 lutego 2016

Obyś cudze dzieci uczył czyli zmarnowana klątwa.



Jako osoba bezdzietna nie uczestniczę zasadniczo w wychowaniu przyszłych pokoleń. Nie jestem w temacie – jeśli można tak to nazwać. Co oczywiście nie przeszkadza mi krytykować, psioczyć i zrzędzić oceniając poczynania bardziej aktywnych w tym dziele. W końcu jestem Polką a mamy narzekanie genetycznie uwarunkowane jako cecha narodowa – to jedno. No i drugie – w końcu mogę mieć swoje zdanie i jako takie wypowiadać je także mogę ( na razie...)
Ale zdarza mi się bezwiednie wziąć udział w wychowaniu młodzieży. Nie żeby celowo. Dla mnie to zbyt duże obciążenie moralne i odpowiedzialność więc jeśli już ktoś sobie, mniej lub bardziej beztrosko sprowadził na świat dziecko, to jako dorosły niech się sam buja...
Dzisiaj w pracy miałam możliwość zupełnie niechcący pomóc pewnemu nieostrożnemu idiocie, który zapomniał żeby nie używać przy dziecku zbyt daleko posuniętych skrótów myślowych. Dziecko okazało się baaaardzo dociekliwe i ciekawe – na szczęście/nieszczęście dla tatusia.
Jak zwykle dzień jak co dzień: piątek. Ludzi od groma.
Przy mojej taśmie ogonek. Czeka na swoją kolej pan, na pierwszy rzut oka póżna trzydziestka, wczesna czterdziestka. Towarzyszy mu dziewczę chyba lat 8-10...
Słyszę ich rozmowę:
  • A potem pójdziemy do Biedronki?
  • Myszko, wiesz ale w Kauflandzie nie możesz używać słowa „biedronka”...
  • Dlaczego?
Dziewczę w tym momencie strasznie się zdziwiło. Ja też...Czyżbym o czymś nie wiedziała???
  • Kochanie nie można tutaj używac tego słowa.
  • Ale tato!!Dlaczego nie można mówić „biedronka”??
  • Bo nie można. To zabronione.
  • Ale dlaczego????
Smarkula jest zaskoczona i zaintrygowana bo coraz barzdiej naciska na ojca, żeby powiedział dlaczego w Kauflandzie nie może mówić „biedronka”...
Byłabym i ja zainteresowana jak no ten gość wybrnie i wytłumaczy dlaczego w Kauschwitzu nie mówi się „biedronka” gdyby nie to że momentalnie przypomniałam sobie historię sprzed lat.

Kiedyś dawno, dawno temu kolega Marcin R ( jeszcze z czasów pierwszej TC Bracka ) ówczesny ojciec trójki dzieci ( teraz to nie wiem bo zawsze mówił, że zadba żeby dzieci równo niosły jego trumnę więc pewnie zadbał o to żeby go w niej nie rzucało i zapełnił wszystkie rogi...) opowiadał jak „spacyfikował” swojego najstarszego syna Jasia. Jechał do Warszawy ze swoim przychówkiem pociągiem i Jasiek zamęczał go pytaniami typu „Tato a co to jest? A do czego służy?” W końcu zmęczony Marcin na kolejne pytanie:
  • Tato a co to jest?
Odpowiedział:
  • Nie wiem. Ale daj mi tydzień to się dowiem.
Uznał to za swój sukces wychowawczy bo progenitura zamknęła się i oczywiście zapomniała szybko o obietnicy złożonej przez rodzica. A rodzic wyszedł na tego ambitnego i gotowego do poświęceń dla dziecka...

Zakaz używania słowa „biedronka” okazał się trudnym do wytłumaczenia i widziałam że ojciec coraz gorzej sobie radzi z unikaniem bezpośredniej odpowiedzi a dzieciak uparcie drąży i żąda odpowiedzi. Ojciec już zamotał się kompletnie i doszła do wniosku że pomogę durniowi:
  • Ja ci powiem dlaczego tutaj nie mówimy „biedronka”...Bo wiesz tak ma na nazwisko moja pani dentystka i jak wszyscy dorośli i pewnie też dzieci bardzo nie lubię swojej dentystki. Twój tata o tym wie i nie chce sprawiać mi przykrości...
Rezolutna dziewczynka spojrzała na mnie ze współczuciem, pokiwała głową i powiedziała do ojca:
  • No nie tato!!! Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację!!????

Wyrazu ulgi na twarzy i ogromnego uśmiechu wdzięczności nie jest w stanie opisać żadne pióro... Jakby ktoś mu powiedział, że depilacja woskiem męskich klejnotów nie jest obowiązkowa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz