Jako osoba bezdzietna nie uczestniczę
zasadniczo w wychowaniu przyszłych pokoleń. Nie jestem w temacie –
jeśli można tak to nazwać. Co oczywiście nie przeszkadza mi
krytykować, psioczyć i zrzędzić oceniając poczynania bardziej
aktywnych w tym dziele. W końcu jestem Polką a mamy narzekanie
genetycznie uwarunkowane jako cecha narodowa – to jedno. No i
drugie – w końcu mogę mieć swoje zdanie i jako takie wypowiadać
je także mogę ( na razie...)
Ale zdarza mi się bezwiednie wziąć
udział w wychowaniu młodzieży. Nie żeby celowo. Dla mnie to zbyt
duże obciążenie moralne i odpowiedzialność więc jeśli już
ktoś sobie, mniej lub bardziej beztrosko sprowadził na świat
dziecko, to jako dorosły niech się sam buja...
Dzisiaj w pracy miałam możliwość
zupełnie niechcący pomóc pewnemu nieostrożnemu idiocie, który
zapomniał żeby nie używać przy dziecku zbyt daleko posuniętych
skrótów myślowych. Dziecko okazało się baaaardzo dociekliwe i
ciekawe – na szczęście/nieszczęście dla tatusia.
Jak zwykle dzień jak co dzień:
piątek. Ludzi od groma.
Przy mojej taśmie ogonek. Czeka na
swoją kolej pan, na pierwszy rzut oka póżna trzydziestka, wczesna
czterdziestka. Towarzyszy mu dziewczę chyba lat 8-10...
Słyszę ich rozmowę:
- A potem pójdziemy do Biedronki?
- Myszko, wiesz ale w Kauflandzie nie możesz używać słowa „biedronka”...
- Dlaczego?
Dziewczę w tym momencie strasznie się
zdziwiło. Ja też...Czyżbym o czymś nie wiedziała???
- Kochanie nie można tutaj używac tego słowa.
- Ale tato!!Dlaczego nie można mówić „biedronka”??
- Bo nie można. To zabronione.
- Ale dlaczego????
Smarkula jest zaskoczona i
zaintrygowana bo coraz barzdiej naciska na ojca, żeby powiedział
dlaczego w Kauflandzie nie może mówić „biedronka”...
Byłabym i ja zainteresowana jak no ten
gość wybrnie i wytłumaczy dlaczego w Kauschwitzu nie mówi się
„biedronka” gdyby nie to że momentalnie przypomniałam sobie
historię sprzed lat.
Kiedyś dawno, dawno temu kolega Marcin
R ( jeszcze z czasów pierwszej TC Bracka ) ówczesny ojciec trójki
dzieci ( teraz to nie wiem bo zawsze mówił, że zadba żeby dzieci
równo niosły jego trumnę więc pewnie zadbał o to żeby go w niej
nie rzucało i zapełnił wszystkie rogi...) opowiadał jak
„spacyfikował” swojego najstarszego syna Jasia. Jechał do
Warszawy ze swoim przychówkiem pociągiem i Jasiek zamęczał go
pytaniami typu „Tato a co to jest? A do czego służy?” W końcu
zmęczony Marcin na kolejne pytanie:
- Tato a co to jest?
Odpowiedział:
- Nie wiem. Ale daj mi tydzień to się dowiem.
Uznał to za swój sukces wychowawczy
bo progenitura zamknęła się i oczywiście zapomniała szybko o
obietnicy złożonej przez rodzica. A rodzic wyszedł na tego
ambitnego i gotowego do poświęceń dla dziecka...
Zakaz używania słowa „biedronka”
okazał się trudnym do wytłumaczenia i widziałam że ojciec coraz
gorzej sobie radzi z unikaniem bezpośredniej odpowiedzi a dzieciak
uparcie drąży i żąda odpowiedzi. Ojciec już zamotał się
kompletnie i doszła do wniosku że pomogę durniowi:
- Ja ci powiem dlaczego tutaj nie mówimy „biedronka”...Bo wiesz tak ma na nazwisko moja pani dentystka i jak wszyscy dorośli i pewnie też dzieci bardzo nie lubię swojej dentystki. Twój tata o tym wie i nie chce sprawiać mi przykrości...
Rezolutna dziewczynka spojrzała na
mnie ze współczuciem, pokiwała głową i powiedziała do ojca:
- No nie tato!!! Dlaczego ty zawsze musisz mieć rację!!????
Wyrazu ulgi na twarzy i ogromnego
uśmiechu wdzięczności nie jest w stanie opisać żadne pióro...
Jakby ktoś mu powiedział, że depilacja woskiem męskich klejnotów
nie jest obowiązkowa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz