Etykiety

czwartek, 18 lutego 2016

Jak nie wyjść na ciężkiego idiotę czyli nigdy nic nie wiadomo...


Podwójna geneza tematu.
Primo.
Niezbyt ambitny , prosty , przyjemny film z Keanu Reevesem The Replacements ( Sezon Rezerwowych po naszemu...) Szału nie ma, obejrzeć się da ale na długo w głowie nie zostanie. Chyba że...no właśnie :) Jest tam jedna scena warta uwagi. Mecz futbolu amerykańskiego i fragment rozmowy komentatorów sportowych. W skrócie:
                                  Nie strzelaj gola jeśli nie potrafisz przyjąć gratulacji
Polecam obejrzeć ten film, można się ubawić.
Secundo.
Stand up Abelarda Gizy o kelnerze w białych spodniach.

Powiedzonko z filmu zostało mi w głowie głównie ze względu na komiczną scenę ale nie omieszkałam przerobić je według własnego uznania. Wyszła z tego niezła mantra:

NIE ZADAWAJ PYTAŃ JEŚLI NIE JESTEŚ GOTÓW USŁYSZEĆ ODPOWIEDZI …

Motto bardzo zdradliwe i niebezpieczne, szczególnie przy mojej bezpośredniości, wywołało rumieniec na twarzy 25-ciolatka ale nikt nie kazał mu pytać się mnie o udawany orgazm ( no dobra, oboje nie byliśmy do końca trzeźwi ale znając mnie już trochę powinien odgryźć sobie język za wczasu...)
Zyskałam sobie opinię wyrachowanej suki gdy ktoś zapytał mnie co bym zrobiła, gdybym dowiedziała się o związku między moimi pracownikami ( moje doświadczenia w tej materii nie pozostawiły najlepszego zdania o współpracy z małżeństwami/parami...) Zyskałam przydomek „mein furer” gdy stwierdziłam, że „zastanowię się które jest mi bardziej potrzebne a drugie wywalę...” Prosto, prawdziwie i realnie.
Oczywiście nie zawsze pytający doceniał szczerość i prawdę, o błyskotliwym poczuciu humoru nie wspomnę, zszokowany lub zaskoczony, czasami zażenowany...Ale to moja wina , że „ale ja tego nie chciałem/chciałam słyszeć!!!” ??? To po jaką cholerę pytasz????Pewnie za rzadko słyszymy prawdę i dlatego szokuje...
Oczywiście że czasami zadajemy głupie pytania chociażby dla zgrywu, w żartach czy tak dla podtrzymania rozmowy. Tak czy inaczej to ryzykowne zajęcie.
Szczególnie dla pewnego typu klientów.
Mężczyzn grubo po 40-tce z manierą „jaki to ja lowelas jestem”, taki typ słomianego podrywacza, co spuszczony z żoninej smyczy do sklepu, po marchewki, wykorzystuje chwilę wolności i usiłuje kokietować ekspedientki czy kasjerki. A co my biedne ofiary tych bawolich „zalotów” mamy robić... Udawać, że nie łapiemy tematu? Że bierzemy na poważnie? Że nie czujemy jak świerzbią nas plecy od rosnących anielskich skrzydeł pasujących do anielskiej cierpliwości dla idiotów? Głupoty jakie wtedy się słyszy wołają o pomstę do nieba; człowiek zastanawia się czy na pewno należymy do tego samego gatunku...
Zdarzają się, oj zdarzają. Zawsze współczuję młodym dziewczynom – one są bardziej narażone na tych idiotów. Tyle dobrego że mnie jako już z lekka „przechodzoną” omijają ale nie wszyscy... 
Ale przyznaję, że wtedy nie żałuję sobie...

Dzień jak co dzień z tą różnicą że mam przy swojej taśmie „handlarzy”. A ich wizyta oznacza jedno: gruuuubą kasę. Regulują rachunek gotówką i zawsze jest trochę „papierkowej” roboty, która idzie w tysiące. Liczę kilka tysięcy ręcznie, kilkukrotnie, dokładnie. Przygląda mi się następny klient. Gdy przychodzi jego kolej rzuca, zapewne w przypływie uznania : 

- Widać że pracuje pani od dawna na kasie. Fachowo liczy pani pieniądze. 
- Oj tam oj tam – Martusia nie zastanawia się nad odpowiedzią – To nie praca na kasie, tylko że   pracowałam w kasynie i dryg mi został. Upodobanie do pokera również...
Pan zaskoczony nie podjął tematu. Nie wyprowadzałam z błędu: nie pracowałam w kasynie jedynie bywałam. Ale poker w krwi został.

Znowu dzień jak co dzień tyle że dla odmiany dyżur na monopolu. Pan kupuje Lubelską smakową.
 - Dwie takie same... 
 - Oj chyba nie do końca. Widzę dwa różne smaki:Lubelska Limonka Egzotyczna i Limonka Świeża... 
 - A jaka to różnica? - niebotycznie zdziwiony klient pyta.
I znowu nie myśląc wiele: 
 - Limonka Świeża wali Ludwikiem a Egzotyczna Purem z cytryną...

Dzisiejszy dzień mimo zwyczajowego pierdolnika na okoliczność gazetki też był rozrywkowy.
Przy kolejnej parze klientów - zwyczajowo otwieram opakowanie jajek ( taka procedura ) a pan klient z niewielkim zniecierpliwieniem pyta bezpośrednio:
 - Dlaczego zagląda pani do moich jajek??
Martusia długim, pustym spojrzeniem mierzy pana klienta i odpyszcza: 
 - Do tej pory nikt się nie skarżył...
Pan klient się rumieni a pani klientka kwiczy ze śmiechu...

Oj mam ci ja talent. Mam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz