Szantaż
emocjonalny to dobry początek. Szczególnie jak nasyła się na mnie
małżonki, które przez przypadek lubię ( nie za często spotykane
zjawisko...) Później naturalną koleją rzeczy możemy przejść do
gróźb karalnych. Może to zadziała ale nie obiecuję.
O
wiele skuteczniejsze jest uruchomienie mojej wyobraźni
konceptualnej. Pokierowanie moim trzecim okiem tak żebym plastycznie
zobaczyła przyszłość – o to już jest coś! Bo jak wyobrażę
sobie, że mój jeden z drugim wierni kibice zniecierpliwieni brakiem
łaski od bóstwa mogą zrzucić maski. I wziąć do ręki kije
bejsbolowe. Bo z kibiców zamienią się w kiboli...
I
następuje bardzo plastyczna i malownicza wizja bolesnej, gwałtownej
śmierci pod ciosami zniecierpliwionych bejsboli. I fantazja ta
budzić zaczyna pewien dyskomfort. O tak. Sugestywne naciski na
wyobraźnię działają.
Tak
więc po wielu dniach przerwy od pisania, zostałam zmotywowana do
kontynuowania zapisków psychopaty.
Tak
do końca nie chciało mi się siadać do klawiatury – w ogóle.
Harmonogram urlopowy całkiem zajęty miałam „nicnierobieniem”.
Coś prostego, rozrywkowego a nie koniecznie wymagające
jakiejkolwiek aktywności mózgowej. Jak urlop to urlop do cholery!!!
Stadko
kurczątek pod opieką. Nowe w drodze i kradzione kurze-samobijczyni.
Już zapomniałam z młodych lat gotowania jajek, szukania zdatnego
zielska, siekania zieleniny ( okazuje się że pokrzywy NIE PARZĄ
dopiero po założeniu drugiej pary rękawiczek...), karmienia co 2
godziny i dogrzewania maluszków. Żeby jak najwięcej przetrwało.
Do tego pies z adhd, dorosłe kury, ogród w porywach i cztery kozy.
Trochę zajęć było.
Kiedy
wieczorem siadałam do komputera było już koło północy.
Dlaczego?
Bo co wieczór trzeba jeszcze obrządzić dwa koty. Przychodzili
oboje koło 22. Trzeba było nakarmić, napoić i pozbawić
kontrabandy – kleszczy. Potem przemyć i opatrzyć wszystkie rany i
zmasakrowane uszy – szczególnie Antka. Może nie wywietrzały mu
spacery do „koleżanek” i napierdalanie się z „kolegami” ale
przynajmniej wraca do domu na noc. Oczywiście potem jeszcze
księciunio życzył sobie utulenia do snu. Dopóki nie powiedział
„Śpię – nie przeszkadzaj...” była już północ.
I
dziwić się że nie miałam ochoty pisać.
Dzisiaj.
Koty
zlazły się do domu wcześniej, utulony Antoś już chrapie a ja po
kompleksowych pracach rewitalizacyjnych - tajemnica mojej wiecznie
młodej facjaty... ( może kiedyś o tym napiszę ale trochę to
niebezpieczne...jest dwóch żyjących – chybaaaa... - świadków
tych zabiegów: idiota z Mińska i niestabilny psychicznie policjant
z Wrocławia, więc siłą rzeczy może to trochę ryzykowne) mam na
tyle energii żeby coś tam nastukać.
Smacznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz